wtorek, 15 października 2013

29. WFF: „Futrzaki na wieczność” („Furever”), reż. Amy Finkiel

Zabawki na wieczność



Dla dużej grupy ludzi Stany Zjednoczone to sen o wolności,  majątku i szczęściu. Wielu przybywa tu z najróżniejszych zakątków świata, aby zacząć nowe życie. Powstaje w ten sposób olbrzymia mieszanka kulturowa, „wypluwającą” na świat największą ilość dziwaków.  I niestety to głównie na nich skupili się twórcy dokumentu, zamiast pokazać cudowną więź łączącą człowieka ze swoim pupilem.


Coraz więcej ludzi na całym świecie przygarnia pod swój dach jakiegoś zwierzaka. Rozrzut przy dokonywaniu wyboru jest olbrzymi: od rybek i szczurków, po koty, psy, a nawet tygrysy. Różne są też powody, dla których decydujemy się na opiekę (samotność, choroba, rozrywka).  Jednak i tak na samym końcu liczy się już tylko przywiązanie i wielkie uczucie jakim darzymy swojego ulubieńca. Ta bezinteresowna miłość zwierzaka do swojego właściciela sprawia, że moment rozstania jest tak trudny i bolesny. Im trwalsza jest ta relacja (budowana radością wspólnego przebywania), tym później trudniej pogodzić się nam z odczuwalnym brakiem.

Ta tematyka wydała się na tyle ciekawa, że Amy Finkiel postanowiła nakręcić obraz opowiadający o metodach radzenia sobie ze śmiercią futrzanych przyjaciół. Film od strony technicznej nie wniósł jednak nic nowego do sztuki dokumentu. Mógł równie dobrze powstać 10, 15 lat temu. Sceny rozmów z opiekunami przeplatane są zdjęciami zwierząt. I tak przez bite 80 minut.  Nic nowego, nic odkrywczego, nic ciekawego. Gdyby jeszcze chociaż fabuła się obroniła. A ta kulała niemiłosiernie.

Każdy kolejny bohater dokumentu opowiadający o nieżyjącym  zwierzaku, sprawiał wrażenie człowieka chorego. No bo jak inaczej nazwać pokazywanie zachowanej w foliowej torebce ostatniej kupy lub posiłku (jajecznicy?!) swojego pupila. Z każdą upływającą minutą dokumentu miałem wrażenie, że oglądam „Rozmowy w toku”, w których ludzie opowiadają o swoich najstraszliwszych chorobach i lękach.

Czy naprawdę nie ma normalnych ludzi posiadających zwierzęta?

A najgorsze miało dopiero nadejść. Wystrzeliwanie prochów zwierząt za pomocą fajerwerków, wypychanie i udawanie, że żyją (wołając aby przybiegły, wożąc je w dziecięcym wózku), traktowanie ich wypchanych form jako pluszaków  (głaskanie podczas oglądania telewizji i przytulanie), mumifikowanie i klonowanie. Brakowało jedynie osoby, która zapragnęłaby chirurgicznie upodobnić się do nieżyjącego towarzysza. Oczywiście każdy ma prawo przeżywać śmierć swojego pupila jak chce. Dlaczego jednak wszyscy bohaterowie robili to w ten sam „dziwny sposób”?



Amy Finkiel skupiła się na pokazaniu wszystkich nowatorskich sposobów radzenia sobie ze śmiercią ukochanego zwierzaka. Zapomniała jednak o sile i magii wspomnień,  o wspólnych chwilach spędzonych razem, które wystarczy „tylko” lub „aż” pamiętać. Zamiast tego powstał chaotyczny i prześmiewczy obraz amerykańskiego społeczeństwa, dla którego opieka nad zwierzakiem sprowadza się do posiadania futrzanej zabawki. A gdy ta przestanie już żyć, można ją wypchać, postawić na półce i pomyśleć o nowej.


Damian Polit

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz