piątek, 8 marca 2013

PROSTA HISTORIA KINA

Najbardziej znani kinomani w Polsce. Obejrzeli już 12,5 tys. filmów, a każdy seans skrzętnie notują.  Dla jednych to wielcy miłośnicy kina, dla drugich tylko ekscentryczni i zrzędliwi staruszkowie.  Jednak opowieść o ich życiowej pasji to alternatywna historia kina – baśń bywalców filmowych wydarzeń.

1798 – pod tym numer jest zapisany film Jerzego Skolimowskiego „Król, dama, Walet”. 


To pierwszy film, który razem obejrzeli.  Poznańskiego kina „Wilga”, do którego pan Bogdan zaprosił panią Marię na pierwszą randkę już nie ma, jest tam Biedronka, lecz ich miłość do wielkiego ekranu pozostała.  
Nie zakochałam się od razu, ja potrzebuję czasu i musiałam kawalera sprawdzić, czyli zabrać do kina. Inni uciekali stamtąd, Bogdan pokochał kino – wspomina pani Maria stawiając na plakacie dwie kawy i ciastka. Plakaty pełnią funkcję obrusów, zresztą całe skromne mieszkanie państwa Kalinowskich, mieszczące się nad poznańskim kinem studyjnym Muza przypomina kinową rupieciarnię, wszędzie leżą magazyny filmowe, festiwalowe identyfikatory, zeszyty z zapisanymi filmami,  wycinki, zdjęcia.



Pierwszy seans

Pan Bogdan urodził się w 24 kwietnia 1939 roku w Warszawie jako syn znanego malarza abstrakcjonisty Tadeusza Kalinowskiego. Ojciec, powstaniec warszawski pracował jako scenograf u Leona Schillera i Wiliama Horzycy, był postacią znaną, jednak po wojnie szukając pracy przybył do Bydgoszczy. Tam, w 1947 roku zabrał syna po raz pierwszy do kina, obejrzeli wówczas film „Seans” Davida Leana. Dwa lata później przeprowadzili się do Poznania. Przez ponad 3 miesiące mieszkali w piwnicznej rekwizytorni Teatru Polskiego w Poznaniu. Tadeusz Kalinowski malował plakaty filmowe. Musiał najpierw zobaczyć filmy, do których miał szykować afisze, więc zaczął chodzić wraz z nastoletnim Bogdanem do kina „Miniaturka”. Kina niezwykłego, bowiem tam, na  mikroskopijnej widowni spotykali się dyrektorzy Poznańskich kin, aby wybierać produkcje do swoich placówek. 

Przez długi czas Bogdan oglądał wszystkie prapremiery. W końcu postanowił uporządkować obejrzane filmy,   założył specjalny notatnik. Pod numerem pierwszym zapisuje:
„Viridiana” , Luis Buñuel, hiszpański, 1961. U pani Marii ten film znajdzie się już pod numerem 252.


Urodziła się 25 maja 1945 w Poznaniu. Jak sama mówi pojawia się na świecie wraz z odrodzeniem kina. Trzy dni przed jej narodzinami wyświetlili w kinie RIALTO pierwszy film „Świniarkę i pastucha” radziecki musical w reżyserii Iwana Pyrjewa. Po raz pierwszy do kina poszła z mamą, która zabrała siedmioletnią Marysię na bajki w kinie Olimpia. We wrześniu 1959 roku zaczęła zapisywać wszystkie obejrzane filmy – początek był banalny, wybrałam się raz na film, który już widziałam. Postanowiła, że to się więcej nie powtórzy i wszystkie projekcje będzie zapisywać.

Numer 1: „Dziewczyna z gitarą”, reżyseria Aleksandr Fajncymmer, rosyjski, 1959.



Drugi seans

– Ile ja się musiałem z tymi zapiskami Maryleńki namęczyć – opowiada pan Bogdan zapisywała tylko tytuły! Musiałem odnaleźć dystrybutora, reżysera i głównych aktorów. Przecież tytuły się powtarzają, a nie można oglądać dwa razy tego samego filmu –dodaje poprawiając okulary i przeglądając stronice filmowych notatek – najgorzej jak zmienili nazwę filmu – wtrąca się pani Maria. Staruszkowie cały czas się przekrzykując walczą o uwagę i podsuwają zeszyty, zdjęcia – obejrzeliśmy raz film „Cizie”, zapisaliśmy. Kilka lat później pobiegliśmy na film „Dziwki” i okazało się, że to te same filmy – mówi pan Bogdan – tak też było z filmem „Febra”, który widzieliśmy  jeszcze raz tyle, że „Gorączka” był nazwany – oznajmia pani Maria i soczyście pociąga nosem.  Takie pomyłki spowodowały, że pan Bogdan zaczął opisywać filmy szczegółowo: fabuła, wątki główne. Do dziś można zobaczyć jak w kinie, przy miękkim blasku ręcznej latarki notuje. Podejrzenie tych zapisków jednak nic nie daje, ponieważ pan Bogdan używa własnego alfabetu, który wynalazł, jak sam twierdzi dla oszczędności miejsca na papierze. Alfabet to graficzny system znaków oparty na prostym pomyśle przyporządkowania kolejnych liter polskiego alfabetu symbolom graficznym odpowiadającym położeniu danej litery w schemacie dwupiętrowego  domu z pięcioma mieszkaniami – wyjaśnia. Zresztą pan Bogdan wymyślił nie tylko własny alfabet, ale także jest autorem ponad trzydziestu gier planszowych, których nazwy często pochodzą od tytułów obejrzanych filmów, jak np.: "Tora, Tora, Tora" czy "Matnia". Przez swoje dosyć ekscentryczne pomysły omal nie stracił pracy –  to było w 1980 roku. W szkole, w której pracowałem jako bibliotekarz była kontrola. Wykryli, że książki ułożyłem, nie tak jak w każdej bibliotece w Polsce, ale według własnego systemu. Nazwałem go „LOin”, to bardzo prosty system oparty na klasyfikacji mapowej z dumą oznajmia pan Bogdan, ale jego żona tylko dodaje – bzdury gada, ciągle pisze te systemy, nikt tego nie rozumie!


Rzeczywiście mieszkanie państwa Kalinowskich przypomina bibliotekę i archiwum, na półkach leżą dziesiątki opakowań po herbacie i ciastkach, w których, niemal jak w bibliotecznych szufladach ułożone są karteczki z opisami filmów. Między nimi wciśnięte są gry planszowe, figurki, filmowe wykresy, tabelki, festiwalowe pamiątki.

Trzeci seans

Film numer 3782: „Kochankowie mojej mamy” w reżyserii Radosława Piwowarskiego wchodzi do kin 2 lipca 1986 roku. Następnego dnia, po 13 latach znajomości Maria i Bogdan zostają małżeństwem. Dla pani Marii ślub był tylko formalnością, niczym wyjątkowym, ale innego zdania jest mąż – ja zakochałem się od razu i chciałem brać ślub już po pół roku znajomości, ale Maryleńka zwlekała. W 1985 miałem groźny wypadek, złamałem nogę w dwóch miejscach, wtedy ona była przy mnie, troszczyła się, zrozumiałem, że mnie kocha. Do ślubu szedłem o kulach, po ślubie poszliśmy do kina, to była nasza wycieczka poślubna. Państwo Kalinowscy nie uznają urodzin, imienin. Celebrują rocznice swoich kinowych osiągnięć, przełomowym momentem są co tysięczne filmy. Gdy 15 maja 1999 roku obejrzeli sześć tysięczny („Operacja Samum” w reżyserii Pasikowskiego) poznańskie MULTKINO w Starym Browarze przygotowało dla nich okazały tort – kino zawsze było najważniejsze. Dzieci nie mieliśmy, bo jakoś specjalnie się nie staraliśmy, zresztą przeszkadzałoby to wchodzeniu do kina – podkreśla pani Maria.

Czwarty seans

W 1996 roku przeszli oboje na emeryturę.  Mieli wówczas na koncie już ponad 5500 filmów. 

Odtąd mieli czas, by skupić się tylko na odwiedzaniu sal kinowych. Wcześniej często się zdarzało, że pani Maria chodziła sama do kina
– pracowałam krócej od męża, więc mogłam chodzić częściej, ale potem wszystko mu opowiadałam i on zapisywał – opowiada pani Maria, która „rządzi” kolekcją. To ona zadecydowała, że filmy które widziała sama można wpisać do wspólnego zeszytu, zaś filmów, które widział tylko mąż już nie. Piotr, bileter kina Muza i znajomy małżeństwa nie ukrywa, że pan Bogdan to wyjątkowy pantoflarz, wiecznie zakochany i dobrotliwy – są ekscentryczni, ale ludzie ich lubią, są bardzo pocieszni. Widzowie są zachwyceni jak mogą być na seansie razem z nimi – wyznaje. Państwo Kalinowscy od czasu emerytury spędzają całe dnie w kinie już zawsze razem. Ich pasja została doceniona. 



W 1998 roku stali się bohaterami etiudy filmowej „Rekord Absolutny” Radka Ładczuka i Sebastiana Butnego (nr 5802). Od tego momentu mają wstęp darmowy do kina pałacowego w Poznaniu. Dziś większość kin w tym mieście wpuszcza ich bez biletu, a poznańscy kinomani nie mówią o nich inaczej jak –
to ci z kina!

Piąty seans

W 1999 roku zostali zaproszeni do  programu Wojciecha Manna i Krzysztofa Materny.
Na pytanie gospodarzy programu jakie mają marzenie odpowiedzieli jednogłośnie – chcą przyjechać na Warszawski Festiwal Filmowy. Dostali zaproszenia i tak zaczęła się ich przygoda z wielkimi filmowymi wydarzeniami. Na festiwal w Gdyni w 2003 przyjechali już jako goście honorowi, byli bowiem bohaterami filmu otwarcia „Jeden dzień bliżej kina”
Joanny Halszki Sokołowskiej (nr 7215 w ich zeszycie) Zaproszenie mieli tylko na jeden dzień, ale wzruszona postawą staruszków dziennikarka Gazety Pomorskiej postarała się o dłuższy pobyt dla nich. Na wrocławski festiwal Nowe Horyzonty przyjechali po raz pierwszy w 2006 roku – zadzwoniłam do biura festiwalowego i spytałam czy dostaniemy darmowy wstęp na festiwal, bo jesteśmy emerytami, a bardzo chcielibyśmy tam być – zdradza pani Maria i dodaje, że od tego czasu zawsze mogą liczyć na darmowe karnety. Także od trzech lat Stowarzyszenie Nowe Horyzonty opłaca im również noclegi – dostają wejścia, bo się ich domagają – wyznaje Roman Gutek, dyrektor wrocławskiego przeglądu – stanowią taki folklor, nie wiem czy świadomie odbierają te filmy – wyjaśnia. Jednak ta ich miłość do kina, bliska nerwowemu, bezrefleksyjnemu zaliczaniu kolejnych filmów ujmuje wielu młodych kinomanów. To w dużej mierze oni pomogli w zrealizować marzenia starszej pary – zamieszkać niemal w kinie.


Szósty seans (specjalny)

W 2010 roku okazało się, że dom przy ulicy Polnej, gdzie mieszkali Kalinowscy zgłoszono do rozbiórki. Musieli się przeprowadzić, jednak szczęśliwym trafem okazało się, że jedno
z mieszkań oferowane przez
Marię Wellenger z Pomocy Społecznej znajdowało się tuż nad kinem Muza. Choć mieszkanie kompletnie nie nadawało się do użytku, para kinomanów zdecydowała się na nie bez wahania, istotne było bliskie sąsiedztwo kina. I to właśnie kino przyszło z pomocą. Kierowniczka kina Małgorzata Kuzdra wymyśliła specjalny pokaz filmowy, na którym była zbiórka pieniędzy na remont mieszkania. Kinomani uzbierali 2 tys. zł. Sporą pomocą przysłużył się Wawrzyniec Pladys, warszawski biznesmen, który zobaczył w telewizji reportaż o starszym małżeństwie i ich problemie. W sumie uzbierało się 9920 zł. Teraz kino Muza jest ich ulubionym miejscem, w zeszłym roku, kiedy obejrzeli  rekordowe 599 filmów, co czwarty seans był właśnie tam są naprawdę uroczy, choć bywają dziwaczni i mają swoje zwyczaje. Przychodzą wcześniej do kina, zajmują zawsze te same miejsca. Zawsze są wyposażeni w cały ekwipunek taki jak swetry, kanapki, termos, notatki, więc mogą kojarzyć się z parą bezdomnych – oznajmia Kuzdra, która wie, że para staruszków to wielka promocja dla kina.


Seans siódmy

Śmieszni, ale sympatyczni – opowiada Ola Wysocka, warszawska kinomanka – na  spotkaniu o przygotowaniu układu choreograficznego z udziałem śmieciarzy i ich wozów w dokumencie "Trash dance" pan Kalinowski podszedł do reżysera, zaczął wyciągać z torby rozmaite rzeczy płynną angielszczyzną wyjaśniając, że to łupy ze śmietnika – wspomina spotkanie na Warszawskim Festiwalu Filmowym. Dla Moniki Martyniuk, studentki kulturoznawstwa para staruszków jest przykładem miłości idealnej – do siebie nawzajem i do kina – wystarczy spojrzeć jak on prowadzi ją czule za rękę do tego kina – mówi. Pani Maria uważa, że w filmie liczy się tylko obraz i filmów nie trzeba rozumieć – film to nie książka z filozofii – powtarza i twierdzi, że nie ma filmów trudnych, bo to tylko obrazy – jesteśmy zwykłymi ludźmi, nie jakimiś krytykami, po prostu kochamy kino – podkreśla pan Bogdan i zgodnie z żoną przyznaje, że wcale nie żyją jak w filmie, ale raczej dla filmu.

Rafał Pikuła

1 komentarz:

  1. Nie wiem czy w Poznaniu kiedyś było kino WilGa, ale na pewno było kino WilDa, w którym aktualnie usadowiła się Biedronka...

    OdpowiedzUsuń