niedziela, 3 lutego 2013

„Wróg numer jeden”, reż. Kathryn Bigelow


Mission number one

Kathryn Bigelow po Oscarowym sukcesie „Hurt Lockera” znów wraca do tematu wojny na Bliskim Wschodzie. Jej najnowszy film „Wróg numer jeden” - opowieść o mozolnej pracy agentów CIA walczących z terroryzmem – przyniósł jej pięć nominacji do Oscara, ale na powtórzenie sukcesu raczej nie ma szans.

Wrogiem numer jeden jest Osama Bin Laden. Wokół poszukiwań przywódcy terrorystycznej Al- Kaidy osnuta jest fabuła tego wojennego thrillera. Kathryn Bigelow przedstawia działania amerykańskich służb specjalnych, codzienność w pakistańskiej bazie wojennej, porażki i sukcesy agentów, konflikty pomiędzy białymi kołnierzykami z Waszyngtonu i  żołnierzami zamkniętymi  w pustynnych barakach. Nie dostajemy jednak panoramy amerykańskiej machiny antyterrorystycznej, ale portret człowieka walczącego z systemem, który wierzy, że może zmienić świat. Tym człowiekiem jest młoda agentka Maya (Jessica Chastain), która w 2003 roku trafia do przesyconej testosteronem bazy w Pakistanie.  


Z pozoru delikatna i wrażliwa kobieta nie jest traktowana poważnie przez innych agentów. Wie, że musi przyjąć maskę twardej, cynicznej i aroganckiej żołnierki.  Jednak  jej poświęcenie i determinacja pełne są gorących emocji, Maya jest przeciwieństwem zobojętniałych i nijakich agentów, którzy przypominają pocztowych urzędników. Dzięki swojej postawie zdobywa uznanie wśród komandosów, z którymi szykuje się do misji Trójząb Neptuna, czyli bezpośredniego schwytania i zabicia Bin Ladena. Świetna kreacja Jessici Chastain pozwala zobaczyć kinowej publiczności pełną potu, łez i zmęczenia twarz spec agenta, która w społecznych debatach zasłaniana jest często wymuskaną twarzą polityka.


Sukces filmu tkwi przede wszystkim w scenariuszu. Jego autor, Mark Boal miał zebrać informacje z pierwszej ręki, od samych Agentów CIA, w tym od tych, którzy 2 maja 2011 zabili Bin Ladena. Niektórzy amerykańscy senatorowie zapowiedzieli protest i ukaranie informatorów. Skandal wywołały także sceny tortur pokazywane w filmie, choć metody przesłuchań i działań spec służb od dawna są tajemnicą Poliszynela. 


Wiem, że ryzykuję wyrzucenie z komisji za ujawnienie swoich intencji, ale nie będę głosował na "Wroga numer jeden" w żadnej z kategorii. Nie zagłosuję na film, który robi bohaterów z Amerykanów popełniających przestępstwo tortur – powiedział członek Amerykańskiej Akademii Filmowej, politycznie zaangażowany reżyser David Clennon. Burza jaką wywołał film dobrze służy jego promocji, już teraz „Zero Dark Thirty” jest na szycie amerykańskiego box office’u.  O wartości „Wroga…” nie stanowią wyłącznie niepoprawnie polityczne treści i realizm w ukazywaniu wojny z terroryzmem.  Film Bigelow jest zrealizowany z wielką dbałością o szczegóły, trzyma w napięciu, nawet gdy doskonale wiemy co się za chwilę wydarzy.  W finałowych scenach likwidacji szefa Al-Kaidy widz może śledzić sekunda po sekundzie działanie żywych ludzi, czuć ich strach, zdenerwowanie. Fani nowoczesnych technologii i militariów będą zachwyceni, kiedy zobaczą techniczne „zabawki” bojowe, których nie powstydziłby się sam James Bond (ze starszych wersji). Chociaż pokazane na ekranie nowoczesne, niewidzialne dla radarów i ultraciche helikoptery to tylko łudząco podobne atrapy (oryginał nie może być publicznie pokazywany) trudno oprzeć się wrażeniu, że walka z terroryzmem kosztuje miliardy dolarów. Dzieło pary Bigelow-Boal (wkład scenarzysty jest ogromny!) to dobrze wykonany thriller. 


Drażnić mogą jedynie pompatyczne sceny przedstawiające amerykańską megalomanię oraz przesadnie eksploatowane słowo „fuck”, które używane jest w niemal co drugiej wypowiedzi. Można się zastanawiać czy film jest laurką pochwalną, która ma sławić potęgę Stanów Zjednoczonych, wedle zasady, że metodą prób i błędów, dzięki determinacji można wygrać, czy krytyką militaryzmu. „Wróg numer jeden” na pewno nie szokuje, pokazane w filmie metody działania spec służb są powszechnie znane. Wspomniane już tortury to raczej wersja soft (nie ma przecież okrytych złą sławą działań takich jak szczucie psem, gwałty, przypalanie i rażenie prądem genitaliów) wyglądająca na w pełni usprawiedliwioną. Pokażemy wam jak było ciężko, jak wiele poświęciliśmy dla zachowania pokoju i pomszczenia ofiar z 11 września 2001, pokażemy, że tortury były, ale przecież nie aż tak brutalne, no i jak więźniowie współpracowali, to dostawali nagrody i jedzenie – zdają się mówić twórcy obrazu. Dlatego filmu Bigelow w żaden sposób nie można traktować jak dokumentu. To pocztówka z wojny, laurka złożona Stanom Zjednoczonym, bolesna, ale w końcowym rozrachunku ładna i załatwiająca sprawę: mission is completed.


Rafał Pikuła

1 komentarz:

  1. Sam film jest dobry, ale czy wystarczający na Oscara ? Tu mam wątpliwości i to spore :-)

    OdpowiedzUsuń