Fajnie jest mieć 13 lat
Trwa urodzinowe przyjęcie. Towarzystwo w średnim wieku najwyraźniej dobrze
się bawi. Z boku siedzi mały chłopiec. Nazywa się Bobo i minę ma nadąsaną... tylko
dlaczego wszyscy zwracają się do niego w formie żeńskiej? Bowiem Bobo, chociaż
nic na to początkowo nie wskazuje, jest dziewczynką.
Proszę nie dać się zwieść. „Jesteśmy najlepsi!” wcale nie jest kolejną genderową
opowieścią o chłopcu zamkniętym w kobiecym ciele. Film w ogóle tego rodzaju
kwestii nie porusza. Bobo ma 13 lat, a w tym wieku, co zostaje zresztą dobitnie
pokazane, wystarczy zmienić fryzurę, by wyglądać zupełnie inaczej.
Bobo i jej przyjaciółka Klara (również nosząca się jak chłopak) są
buntowniczkami. Oczywiście jest to bunt dostosowany do ich wieku – niewinny,
bezinteresowny, pewnie infantylny. Swój wyraz znajduje w muzyce. Gdy
dziewczynom przeszkadza hałas robiony przez rockowy zespół, same postanawiają
zacząć grać. Temat na pierwszą piosenkę przychodzi im do głowy na sali gimnastycznej.
Obrażone na trenera, zaczynają śpiewać o swojej niechęci do sportu.
Brzmi to niepoważnie? Taki właśnie jest ten film – niepoważny, łobuzerski,
luzacki. Osią fabuły jest oczywiście tworzenie zespołu. Wkrótce do Bobo i Klary
dołącza rozsądna i ułożona Hedwiga, która jako jedyna potrafi grać na jakimś
instrumencie. W tym nietypowym tercecie dochodzi do mniejszych i większych tarć,
nie o to jednak w istocie chodzi. Reżyser, Lukas Moodysson, próbuje uchwycić
szczególny moment przejścia z dzieciństwa w młodzieńczość.
Pojawiają się więc pierwsze symptomy tego, co przez parę lat stanie się istotną
częścią życia dziewczyn. Klara i Bobo próbują alkoholu, walczą o miłość jednego
chłopaka, zaczyna się wrogość wobec (miłych, ale głupkowatych) rodziców,
kompleksy. Prawdziwy nastoletni bunt dopiero kiełkuje, na razie więcej jest w
tym wszystkim beztroskiej zabawy. Bohaterki z wolna zaczynają traktować siebie
i życie nieco bardziej serio, ale wciąż cieszą się z przywilejów dzieci – krótkiej
pamięci i łatwością przezwyciężania przykrości.
Wielką wartością „Jesteśmy najlepsi!” (właściwie tytuł powinien brzmieć „Jesteśmy
najlepsze!”) jest swego rodzaju bezinteresowność twórców. Nie próbują umoralniać,
nie traktują swoich bohaterek z pobłażliwością. Nie uderzają również w
sentymentalną nutę. Dziewczyny mają 13 lat? To fajny wiek, ale nie róbmy z
niego mitycznej Nibylandii. To film o dzieciakach, nie dorosłych, którzy
tęsknią za swoim dzieciństwem. Oczywiście ani Bobo, ani Klara, ani nawet
Hedwiga nie są typowymi trzynastolatkami. Mają nieco inną problemy, tworzą może
barwniejszą ekipę, lecz w istocie niewiele się różnią od swoich rówieśniczek.
Pielęgnują przy tym swoje dziwactwa, co czyni je trochę podobnymi do
sztandarowych postaci amerykańskiego kina niezależnego. Wyczuwalny jest tu
podobny ton – ciepły, empatyczny, niosący pochwałę odmienności, odwagi pójścia
pod prąd. Ten efekt udaje się osiągnąć również dzięki świetnemu aktorstwu
młodych wykonawczyń. Szczególnie rola Bobo, najbardziej chyba skomplikowanej i
niejednoznacznej z trójki bohaterek, robi duże wrażenie. Klara i Hedwiga
stanowią bowiem w większym stopniu wyraziste typy. Warto zresztą zwrócić uwagę,
jak na charakter każdej z dziewczyn wpłynęła osobowość ich rodziców.
Nie ma przy tym konieczności, by sięgać po jakąś głęboką psychologię, szukać
intelektualnych interpretacji. Ten film to przede wszystkim dobra zabawa. Łatwo
dać się ponieść prostej, ale zgrabnie skonstruowanej, historii. Jest w niej coś
niezobowiązującego, co jednak nie zaciera autentyzmu. Rzecz poprowadzono z
lekkością, znalazło się miejsce na sporo bardzo zabawnych żartów. Wreszcie
impetu dodaje energetyczna muzyka. Wśród dziesiątek bardzo poważnych pozycji na
Warszawskim Festiwalu Filmowym, „Jesteśmy najlepsi!” urzeka rozkoszną
niepoważnością. Warto sobie na nią pozwolić.
Jan Bliźniak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz