Przechodząc wzdłuż wagonu, niemal
bezwiednie zagląda się do kolejnych przedziałów. Niby w każdym znajduje się
tyle samo siedzeń i tak samo niedomykające się okno, a jednak za sprawą małych
zbiegów okoliczności sztucznie wydzielone przestrzenie zyskują charakter całkiem
autonomicznych mikroświatów. Jakże przyjemnie byłoby zarzucić konwenanse, pofolgować
naturze podglądacza i się na te światy pogapić. Podglądać nie wypada, za to na pocieszenie zostaje
nam kino – dopiero tędy można bezwstydnie wejść do przedziału, usiąść i bezkarnie
się patrzeć.
„Jak powstrzymać ślub” nie ogląda się, a
podgląda. Na stojąco lub siedząco, przez szybkę, zasłonę lub wciśniętym w róg
przedziału, ze wścibskim wzrokiem i z rumieńcem na twarzy śledzi się tę rozmowę
dwóch przypadkowych osób. Ani umiejętny montaż, ani kadrowanie nie są w stanie
przemówić do rozsądku tam, gdzie gest i rozmowa płyną tak naturalnie, że fikcja
niczym nie ustępuje prawdzie. Niestabilna, nieustannie zmieniająca perspektywę
kamera przypomina przy tym trzeciego pasażera-obserwatora, który wierci się w
zbyt ciasnym przedziale i wszystkiemu przygląda się znad wpół przymkniętych
oczu.
Pociąg z Malmö do Sztokholmu jedzie
ponad pięć godzin. Można tę podróż spędzić, gapiąc się przez okno. Można uciąć
sobie drzemkę lub zjeść kanapkę z szynką. Drazen Kuljanin postanowił w tym
czasie nakręcić film. Dwójka obcych sobie osób podróżuje w tym samym
przedziale. On jedzie na ślub, ona też. On ten ślub chce powstrzymać, ona też. Nic
więc dziwnego, że gdzieś pod Malmö zawiązuje się między dwojgiem rozmowa, która
(z przerwami) trwa aż do Sztokholmu. Topos podróży jako terapii znudził się już
i zbrzydł niczym jazda pociągiem, ale jeśli do przepracowania traum posłużą neonowe
okulary, filmiki na telefonie i elektryczna gitara, ograny motyw przebija się spod warstwy kurzu i
zaskakuje bezpretensjonalnością.
Nie znaczy to, że „Jak powstrzymać ślub” jest filmem w
jakikolwiek sposób innowatorskim. Wszystko, na co się składa już gdzieś i
kiedyś w kinie wybrzmiało. Miejscami ociera się nawet o banał, lecz robi to z
kokieterią, której nie sposób się oprzeć. Trudno przecież odmówić uroku
filmowi, który swoim podziałem na rozdziały, naturalnością dialogów i czasem filmowym
zbliżonym do czasu rzeczywistego kłania się z wdziękiem nowofalowej tradycji, a jeszcze innym razem puszcza oko do
romantycznych komedii. Nie ma zresztą słusznych i niesłusznych odniesień wtedy,
kiedy film nie ma ambicji stać się czymś więcej niż tym, czym jest.
Jednocześnie trudno na
warszawskim festiwalu o bardziej niezależną produkcję. Na budżet składały się tylko
koszty biletów dla czterech pasażerów – dwóch aktorów, reżysera i oświetleniowca.
Pomysł na scenariusz powstał w trakcie rozmowy telefonicznej, dwójkę bohaterów
zagrali przyjaciele reżysera, a dialogi ćwiczyli w jego salonie, gdzie na
potrzeby prób stworzyli atrapę przedziału. Nie dziwi zatem ani bliskość, z jaką
kamera rejestruje każde słowo i każde mrugnięcie, ani zmieniająca się
nieustannie perspektywa – ekipa ledwo mieściła się w ciasnym przedziale. Niezależny
film nie zależał w zasadzie od niczego oprócz jazdy pociągu: kręcenie było
ściśle uzależnione od jego dynamiki. Także to utrudnienie udało się jednak przekuć
na korzyść. Szczęście debiutantów czy talent; pociąg wydawał się współpracować
z twórcami. Wjeżdżał do tunelu w chwili największego napięcia i oblewał twarze
czerwonym światłem drogowych świateł akurat wtedy, kiedy nastrój zdawał się
tego wymagać. A wymagał często: „Jak powstrzymać ślub” to sztuka rozpisana na
dwóch aktorów. „Ten jeden raz w pociągu był dla nas wszystkich jak premiera
teatralna.” – wspomina reżyser przed projekcją filmu.
Szwedzki debiut miał u nas swój
debiut. W rodzimym kraju nie ma jeszcze nawet dystrybucji kinowej. „Nie oglądał
go przed Wami jeszcze nikt, nawet moja mama” – mówi Kuljanin – „wszyscy w
Szwecji was nienawidzą.” I mają za co. „Jak powstrzymać ślub” jest w zasadzie o
tym, jak nakręcić film. W pięć godzin, z minimum środków. Nie odkrywczy ani nie
zaskakujący, a wciąż wciągający i wyjątkowo udany. Zapytany o to, jak zareaguje
jego matka na filmowy debiut, reżyser odpowiada: „Najpierw będzie komentować
jakieś nieistotne szczegóły, jak dom czy pasażer, którego rozpoznała. W czasie
scen erotycznych będzie milczała. A potem zapyta, czy jestem głodny.” Festiwalowa
nagroda za debiut świadczy o tym, że u nas mimo wszystko oglądano ten film
uważniej.
Aleksandra Jaszak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz