Opresyjna nuda
Termin „ulica pułapka” odnosi się do pewnego zawodowego żartu.
Kartografowie celowo umieszczają na swoich mapach nieistniejące ulice, by potem
z łatwością zauważyć, kto bezprawnie kopiuje ich pracę. Fikcja może więc zostać
powielona, co w dużej mierze oddaje sens obrazu Vivian Qu.
Na poziomie fabuły reżyserka pokazuje jednak sytuację dokładnie odwrotną. Główny
bohater natrafia na ulicę, której nie ma na żadnej mapie. Być może nie
zwróciłby nawet na nią uwagi, gdyby nie ujrzał tam pięknej dziewczyny. Uparcie
więc wraca w to samo miejsce, ale „ulica widmo” kryje pewną tajemnicę.
Film można podzielić na dwie części. W pierwszej przedstawione są początki
romansu chłopaka i jego wypatrzonej ukochanej. W drugiej następuje gwałtowny (chociaż
przewidywalny) zwrot i rzecz skręca w stronę thrillera. Qu miała wielkie
ambicje. Próbowała stworzyć precyzyjną historię, w której każdy element ma
znaczenie i wymaga dopasowania do większej układanki. Kolejne wydarzenia
powinny zmusić do przedefiniowania poprzednich. Czuć unoszący się nad „Ulicą
pułapką” duch kina noir. Niestety jednak z tych obiecujących założeń niewiele
wyszło.
Niby zawiła fabuła okazuje się dziecinnie prosta, napięcie jest żadne.
Przeciągnięte ujęcia zamiast utrzymywać na krawędzi fotela, nużą. Nic nie
znaczące zdarzenia niepotrzebnie wszystko rozwadniają. Senna narracja zabija w
gruncie rzeczy ponurą i przejmującą historię życia w świecie permanentnej
inwigilacji, gdzie każdy obywatel z założenia jest o coś podejrzany – wystarczy
tylko znaleźć się w niewłaściwym miejscu. Jedno fikcyjne oskarżenie tworzy
szereg następnych.
„Ulica pułapka” stanowi więc krytykę opresyjnego systemu. Trudno powiedzieć,
na ile w obecnych warunkach chińskich odważną, ale zaskakująco aktualną na
Zachodzie. W końcu wszędobylskie kamery nie są wyłączną domeną krajów
niedemokratycznych. Wystarczy rozejrzeć się po ulicach dużych miast. Po
ostatnich aferach związanych z działalnością amerykańskich tajnych służb,
okazało się, że każdy może być prześwietlany. Co prawda w państwie prawa
istnieje instytucja domniemania niewinności, ale jakie ma ona znaczenie, gdy można
właściwie bezkarnie inwigilować, kogo się chce?
Daleko mi do porównywania zakresu wolności obywatelskich w krajach strefy
euroatlantyckiej a Chinami. Chodzi mi tylko o trafność doboru problemu, który
może okazać się zaskakująco czytelny dla zachodniego widza. Przy wszelkich
diametralnych różnicach, pojawiają się pewnie podobieństwa, czyniąc tę historię
bardzo uniwersalną. Wpisuje się ona zresztą w zachodni nurt dzieł dotykających
kwestii opresyjnego, czy nawet totalnego państwa – „Procesu” Franza Kafki, „Roku
1984” George’a Orwella, a z filmowej półki, „Brazil” Terry’ego Gilliama. Z tym,
że „Ulica pułapka” jest filmem realistycznym i, jak zapewnia producent, opiera
się na szeregu autentycznych historii.
Szkoda, że z tak obiecującego materiału, tak niewiele wynika. Jest kilka
naprawdę dobrych sekwencji (np. drażniący początek przesłuchania), przekonująco
pokazana została transformacja głównego bohatera pod wpływem traumatycznych
przeżyć. Wyciekła jednak cała dramaturgia, niewiele jest autentycznej grozy i
trochę za łatwo przewidzieć kolejne zwroty akcji. Być może Vivian Qu nie
chciała przesadzić, ale doprawdy mogła spróbować trochę zagęścić atmosferę.
„Ulica pułapka” stanowi więc spore rozczarowanie. Co prawda stanowi pewną
ciekawostkę, że taki film w Chinach (pewnie nie bez problemów) powstał i pewnie
niewiele da się zarzucić jego realizmowi, artystycznie się jednak nie sprawdza.
Jest mało wyrazisty, przez większość czasu wydaje się płynąć bez celu i niemal
zupełnie zabrakło w nim napięcia. Trudno więc opowiedzianą historią faktycznie
się przejąć, a to jest grzech, którego w tego typu obrazie popełnić nie
wolno.
Jan Bliźniak
Jan Bliźniak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz