środa, 16 kwietnia 2014

Syf-on: To the Wonder

Syfon. W dziedzinie hydrauliki znany powszechnie jako otwór, którym wszystko co niechciane spływa
w  zapomnienie.  W  dziedzinie  krytyki  filmowej  –  nowatorska  forma  publicystyczna  o  roli  równie
doniosłej. Bo kino, jak i życie, zna porażki, o których lepiej byłoby nie pamiętać.


 „To the Wonder”, czyli przeżyj to jeszcze raz

Choć Terrence Malick balansował na krawędzi już od dawna, „Drzewo życia” okazało się prawdziwym
tańcem  nad  przepaścią.  Nie  wszyscy  znieśli  dobrze  ryzykowne  ujęcia  z  perspektywy  kosmosu,  a
jeszcze  mniej  było  tych,  którzy  z  entuzjazmem  przyjęli  dinozaury  w  obsadzie.  Rozentuzjazmowany
musiał  być  za  to sam  Terrence  Malick,  który,  ośmielony sukcesem swojego najnowszego  dzieła,  w
zadziwiającym tempie wyreżyserował kolejne: „To the Wonder”. Miał powstać film na podobieństwo
„Drzewa  życia”,  a  niechcący  powstała  jego  karykatura. W  założeniu poetyckie studium nad miłością
przypomina w efekcie reklamę Rafaello. Co poszło nie tak?

Olga Kurylenko, czyli wirujący seks

W  „To  the Wonder” jawi się  jako eteryczna piękność, samotnie wychowująca córkę i do szaleństwa
zakochana  w  pewnym  Amerykaninie.  Ich  miłość  kwitnie  w  Paryżu,  ale  w  Ameryce  zaczyna  już
więdnąć i przysychać. Nic to! Dola czy niedola, słońce czy deszcz, Marina jest życiu wdzięczna. Ufnie
spogląda  w  niebo  i  wyciąga  w  górę ręce. Z  upodobaniem tańczy  piruety  na  polach,  w sypialni  i w
supermarkecie. Mówi niewiele. „Codziennie na planie filmowym dostawałam od Terry’ego kilkanaście
stron  opisujących  nastrój  mojej  bohaterki”, wspomina  Olga Kurylenko.  Znaczące  to  zatem  piruety i
wymowne spojrzenia.


 Ben Affleck, czyli buszujący w zbożach

O ile Marina przytłacza nadmiarem ekspresji, jej kochanek oszczędza nam jej w zupełności. Twarz jego
jest  nieprzenikniona,  a myśli  nieodgadnione.  Na  co  dzień Neil pracuje jako inżynier, a po pracy rzuca
ponure  spojrzenia  i  bez  końca  przemierza  swój  dom,  prawdopodobnie  głęboko  się  nad  czymś
zastanawiając.  To,  że  opuszcza  Marinę  jest  taką  samą  zagadką jak  to,  że  do  niej  wraca. Niewiele
więcej  o jego  życiu  wewnętrznym  zdradzają  liczne spacery  wśród  zbóż  oraz schadzki z kochanką w
towarzystwie bizonów. Z oczu Neila zieje niewytłumaczalna pustka.

Javier Bardem, czyli przeminęło z wiatrem

Nie tylko miłość kochanków przechodzi ciężką próbę. Ojciec Quintana paralelnie zmaga się z kryzysem
wiary. Udziela rozgrzeszenia chorym i biednym, rozmawia z więźniami i alkoholikami, lecz sam zaczyna
powątpiewać w sens swojej misji. Coraz częściej zastyga i w zamyśleniu spogląda na niebo lub trawnik.
Prawdopodobnie  wypatruje  tam  Boga,  choć  nie  jest  to  pewne.  Można  ledwie  snuć  domysły  na
podstawie egzaltowanych modlitw i zmarszczonych brwi.


„To  the  Wonder”  opowiada  historię,  która  nie  ma  końca.  Mimo  upływu  lat  i  zmiennych  kolei  losu,
Marina  wciąż  tańczy pośród drzew, Neil ma niezmiennie nieprzeniknioną twarz, a ojciec Quintana nie
przestaje  szukać  Boga.  W  tym  sensie  Terrence  Malick  osiągnął  istotnie  to,  czego  chciał:  sięgnął
nieskończoności. Pozostaje tylko nadzieja, że ten temat uzna za wyczerpany.


Aleksandra Jaszak

Tyt.: To the Wonder, USA 2012, reż. Terrence Malick, 112 min.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz