w zapomnienie. W dziedzinie krytyki filmowej – nowatorska forma publicystyczna o roli równie
doniosłej. Bo kino, jak i życie, zna porażki, o których lepiej byłoby nie pamiętać.
„To the Wonder”, czyli przeżyj to jeszcze raz
Choć Terrence Malick balansował na krawędzi już od dawna, „Drzewo życia” okazało się prawdziwym
tańcem nad przepaścią. Nie wszyscy znieśli dobrze ryzykowne ujęcia z perspektywy kosmosu, a
jeszcze mniej było tych, którzy z entuzjazmem przyjęli dinozaury w obsadzie. Rozentuzjazmowany
musiał być za to sam Terrence Malick, który, ośmielony sukcesem swojego najnowszego dzieła, w
zadziwiającym tempie wyreżyserował kolejne: „To the Wonder”. Miał powstać film na podobieństwo
„Drzewa życia”, a niechcący powstała jego karykatura. W założeniu poetyckie studium nad miłością
przypomina w efekcie reklamę Rafaello. Co poszło nie tak?
Olga Kurylenko, czyli wirujący seks
W „To the Wonder” jawi się jako eteryczna piękność, samotnie wychowująca córkę i do szaleństwa
zakochana w pewnym Amerykaninie. Ich miłość kwitnie w Paryżu, ale w Ameryce zaczyna już
więdnąć i przysychać. Nic to! Dola czy niedola, słońce czy deszcz, Marina jest życiu wdzięczna. Ufnie
spogląda w niebo i wyciąga w górę ręce. Z upodobaniem tańczy piruety na polach, w sypialni i w
supermarkecie. Mówi niewiele. „Codziennie na planie filmowym dostawałam od Terry’ego kilkanaście
stron opisujących nastrój mojej bohaterki”, wspomina Olga Kurylenko. Znaczące to zatem piruety i
wymowne spojrzenia.
Ben Affleck, czyli buszujący w zbożach
O ile Marina przytłacza nadmiarem ekspresji, jej kochanek oszczędza nam jej w zupełności. Twarz jego
jest nieprzenikniona, a myśli nieodgadnione. Na co dzień Neil pracuje jako inżynier, a po pracy rzuca
ponure spojrzenia i bez końca przemierza swój dom, prawdopodobnie głęboko się nad czymś
zastanawiając. To, że opuszcza Marinę jest taką samą zagadką jak to, że do niej wraca. Niewiele
więcej o jego życiu wewnętrznym zdradzają liczne spacery wśród zbóż oraz schadzki z kochanką w
towarzystwie bizonów. Z oczu Neila zieje niewytłumaczalna pustka.
Javier Bardem, czyli przeminęło z wiatrem
Nie tylko miłość kochanków przechodzi ciężką próbę. Ojciec Quintana paralelnie zmaga się z kryzysem
wiary. Udziela rozgrzeszenia chorym i biednym, rozmawia z więźniami i alkoholikami, lecz sam zaczyna
powątpiewać w sens swojej misji. Coraz częściej zastyga i w zamyśleniu spogląda na niebo lub trawnik.
Prawdopodobnie wypatruje tam Boga, choć nie jest to pewne. Można ledwie snuć domysły na
podstawie egzaltowanych modlitw i zmarszczonych brwi.
„To the Wonder” opowiada historię, która nie ma końca. Mimo upływu lat i zmiennych kolei losu,
Marina wciąż tańczy pośród drzew, Neil ma niezmiennie nieprzeniknioną twarz, a ojciec Quintana nie
przestaje szukać Boga. W tym sensie Terrence Malick osiągnął istotnie to, czego chciał: sięgnął
nieskończoności. Pozostaje tylko nadzieja, że ten temat uzna za wyczerpany.
Aleksandra Jaszak
Tyt.: To the Wonder, USA 2012, reż. Terrence Malick, 112 min.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz