Dwóch
mężczyzn w wygniecionych garniturach idzie polną drogą. Za nimi majaczy las, a obok
faluje złocisty zbożowy łan... Nagle kamera odwraca się i podąża za wzrokiem
bohaterów, a na horyzoncie, spośród kłosów pszenicy, wyłaniają się czarne,
kamienne płyty. Chwilę później, nocą, wszystko trawi ogień.
Nowy film
Pasikowskiego, pojawiający się po ponad dziesięciu latach od „Reich”,
zyskał rozgłos na długo przed tym, nim pojawił się w kinach. Pogrom Żydów w
Jedwabnem, przez długi czas biała plama w narodowej historii, u wielu Polaków wciąż
uruchamia mechanizm wyparcia. Film ogłoszono „antypolskim” jeszcze przed jego
premierą, a Pasikowski, choć nie mówi w nim (w kontekście historii) niczego
nowego, wsadza kij w mrowisko i wszczyna walkę o prawo do subiektywnej oceny
historii narodowej, gdzie mieszczą się nie tylko „Bóg, Honor i Ojczyzna”, ale
też człowiek – błądzący, ułomny, okrutny.
Historia
jest na wskroś polska: dwaj bracia spotykają się po dwudziestu latach, które
jeden spędził w Ameryce, a drugi na ojcowiźnie – choć z ich więzi niewiele już
pozostało. Franciszek zjawia się w rodzinnej wsi po tym, jak za ocean – wraz z
bratową i bratankami – dotarły plotki o konflikcie z mieszkańcami wsi, w który uwikłany
jest Józef. Próby załagodzenia sporu kończą się niepowodzeniem, ale wizyta na
nowo zwiąże braci i poskłada w całość rodzinną, niewyjaśnioną do tej pory
historię.
Pasikowski
uwodzi widza konsekwentną stylistyką, przeplatając ciemne, naturalistyczne
(często też rozedrgane) ujęcia z tymi plastycznymi, zapadającymi w pamięć
piękną kolorystyką i światłem. Ten kontrast przeniesiono także na bohaterów – mamy
albo tych złych, albo dobrych; może nawet w zbyt dosłownych proporcjach. Tylko
bracia, zachowujący z początku tę samą dwubiegunową konsekwencję (przynajmniej
wobec kwestii żydowskiej) zaczynają wraz z rozwojem wydarzeń ewoluować, zyskują
psychologiczną i emocjonalną głębię. Prawda zmienia ich świat, nicuje świadomość
i stawia w obliczu kryzysu poznawczego. Zagubienie, sprzeciw, bunt, lęk – a w
końcu ponura akceptacja faktów (choć w niezgodzie z sobą samym) – wszystko to
zagrane jest przez Maciej Stuhra i Ireneusza Czopa perfekcyjnie.
Niezaprzeczalną
zaletą obrazu jest również jego klimat – Pasikowski przykuwa uwagę widza
estetyką thrillera, sięgając także po elementy filmu gangsterskiego czy
horroru. Detektywistyczna niemal fabuła przedstawiona jest w sposób
nieoczywisty, a dzięki współczesnemu spojrzeniu, unika sztucznego historyzmu (i
histeryczności); rozpatruje kwestie przez pryzmat aktualności problemu,
zdejmując patynę historycznej kliszy. Niestety nie zawsze udało się uniknąć
wysokiego tonu, zupełnie zbędnego w filmie o takim ładunku emocjonalnym. Scena
odkopywania grobu, nie dość, że rozgrywa się w nocy, w lesie, to jeszcze topi w
strugach padającego deszczu i wagnerowskiej melodii.
Znakomicie
udało się natomiast odtworzenie atmosfery małej, podlaskiej wsi – a na
szczególną uwagę zasługuje klaustrofobiczność wykreowanej przez reżysera
przestrzeni. Wszyscy tu wszystkich obserwują i wszystko o wszystkich wiedzą – do trzech pokoleń wstecz. Kamera operuje zbliżeniami, które nie tylko doskonale oddają
emocje postaci, ale też zacieśniają kadry, sprawiają wrażenie tak fizycznej,
jak i emocjonalnej duchoty. Krótkie wytchnienia dają panoramiczne ujęcia pól,
łąk i lasu – ale te zawsze kryją w sobie tajemnice, są złowrogie i
niebezpieczne. Znakomity światłocień i malarskie wręcz kolory dają niesamowite
wizualne wrażenia – występując w opozycji do stonowanej i ciasnej, ale za to
nie mniej tajemniczej, przestrzeni ludzi.
Finał
historii – choć według mnie udany – niektórych widzów przytłoczyć może ciężarem
i dosłownością symboliki. Tytułowy
kadisz (przez 6 lat realizacji film funkcjonował pod tą właśnie nazwą) przynosi
wytchnienie – nie tylko opłakującym swoich zmarłych Żydom.
Pierwotny
tytuł (hebrajska modlitwa żałobna) bardzo dosadnie puentował film; jego zmiana
(podyktowana podobno trudnościami w pozyskaniu środków na realizację)
ostatecznie wzbogaciła obraz wielością sensów, które sugeruje: polskie „żniwa”
i „dożynki”, odgrywające w filmie znaczącą rolę, a także inne konotacje „pokłosia”
– nieprzyjemna konsekwencja, kara, uboczny skutek działania… Trudno o lepsze
podsumowanie – zarówno w kontekście historii dziejącej się współcześnie, jak i
tej przywoływanej z lokalnych archiwów i pożółkłych dokumentów.
„Pokłosie”
to film, który wywołuje wiele emocji i dyskusji – tak w warstwie formalnej, jak
i treściowej. Kilka słabszych (albo oczywistych, albo przejaskrawionych) scen
nie może jednak przekreślić wartości całego dzieła – toczącego się w dobrym
tempie, zanurzonego w gęstym klimacie thrillera; filmu o wyrazistej fabule i znakomitych
rolach głównych. To także ciekawy kontrapunkt w dorobku polskiej kinematografii
historycznej bądź do historii się odnoszącej – wchodząca w dyskurs i
dopełniająca obraz narodu rozmowa (a może próba spowiedzi?) potrzebna zarówno w
wersji mikro, jak i makro. To film niezwykle dojrzały – także społecznie,
poprzedzony refleksją, że przyznanie się do winy to zachowanie nie hańbiące, a
honorowe.
Patrycja Calińska
(POKŁOSIE)
POLSKA 2012. Reżyseria: Władysław Pasikowski Producent: Dariusz Jabłoński Czas: 107' Dystrybucja: Monolith Films
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz