piątek, 1 lutego 2013

„Zło” Mikaela Håfströma – skojarzenia filmowe



„Zło” Mikaela Håfströma opowiada historię dojrzewania Erika Pontiego, chłopaka z patologicznej rodziny, pragnącego wyrwać się z zaklętego kręgu przemocy w domu i szkole. Obraz szwedzkiego reżysera dotyka wielu ciekawych kwestii, takich jak filozofia biernego oporu Gandhiego czy odwieczny konflikt między cywilizacją a naturą. Niestety, z perspektywy naiwnego zakończenia filmu, „Zło” wydaje się jedynie serią szokujących, niepotrzebnych scen agresji i upokorzenia. Wieńcząc najważniejsze wątki fabularne mało prawdopodobnym happy endem, Håfström przekreśla powagę opowiadanej przez siebie historii. Oto lista dziewięciu (czasem nie do końca poważnych) filmowych skojarzeń ze „Złem”.

Portier z hotelu Atlantic (reż. Friedrich Wilhelm Murnau, 1924)

Słynne dzieło niemieckiego ekspresjonizmu przedstawia dramatyczną historię człowieka który stracił pracę, zmysły i szacunek swoich bliskich. Kiedy fabuła dobiega już końca, Murnau pokazuje nam alternatywną wersję zakończenia (happy end wymuszony na nim przez producentów filmu), poprzedzoną planszą: „Właśnie tutaj nasza opowieść powinna się naprawdę skończyć. W prawdziwym życiu osamotniony starzec miałby przed sobą tylko śmierć. Autor jednak zlitował się nad nim, dopisując do jego historii zupełnie nieprawdopodobny epilog”. W finale „Zła” Håfström robi mniej więcej to samo, tyle że bez planszy.


9 i pół tygodnia (reż. Adrian Lyne, 1986)

W jednej ze słynnych scen „9 i pół tygodnia” John i Elizabeth, główni bohaterowie filmu, kochali się przy otwartej lodówce. Erik uprawia seks ze swoją dziewczyną zaraz po tym, jak spędził wiele godzin na mrozie, przywiązany do pali i polany zimną wodą. John, Elizabeth i ich lodówka powinni się schować ze wstydu.


Le quattro volte (reż. Michelangelo Frammartino, 2010)

„Le quattro volte” to kino wyciszone, a jednocześnie bardzo sugestywne. Frammartino obserwuje przyrodę z kontemplacyjnym spokojem, jakby chciał dostrzec jej duszę. W „Źle” Erik osiąga jedność z naturą ukrywając się w krzakach i paląc tam papierosy. Scena w której Ponti międli w ustach garści listowia w celu pozbycia się zapachu tytoniu, pozwala nam na chwilę refleksji nad monotonnym życiem ssaków parzystokopytnych z rodziny przeżuwaczy (takich jak jeleń, krowa czy bawół afrykański).


Stowarzyszenie umarłych poetów (reż. Peter Weir, 1989)

Niektórzy krytycy zwrócili uwagę na podobieństwo „Zła” do „Stowarzyszenia umarłych poetów”. Słusznie. Filmy Petera Weira i Mikaela Håfströma łączy wiele. Neil, pasjonat teatru i główny bohater „Stowarzyszenia...”,  zrozpaczony tym, że nie będzie mógł spełnić swojego marzenia o zostaniu aktorem, odbiera sobie życie. Erik, romantyczny i zbuntowany protagonista „Zła”, załamany tym, że nie dane mu będzie zrealizować swojego planu pójścia na studia, jest gotów odebrać życie jednemu ze swych gnębicieli i pośmiertnie powyrywać mu zęby, żeby trudniej było rozpoznać jego zwłoki podczas sekcji. Ach, ci młodzi, wrażliwi idealiści.

Co więcej, główni bohaterowie obu filmów mieli problem ze swoimi autokratycznymi rodzicami. Erik ze „Zła” przekonał ojczyma do swoich racji siłą argumentu i prawego sierpowego. Gdyby Neil ze „Stowarzyszenia...” wziął przykład z Erika i zamiast po rewolwer, poszedł po rozum do głowy, mógłby wyrazić swoją rozpaczliwą miłość do teatru nie dramatycznym, samobójczym gestem, a zamaszystym kopniakiem z półobrotu. „Stowarzyszenie...” zakończyło by się szczęśliwie, koledzy Neila nie musieliby recytować elegii „Oh Captain! My Captain!” stojąc na klasowych biurkach, a biedne woźne z Welton Academy of Boys nie zmywałyby tych cholernych śladów po butach ze szkolnych blatów.


Fight Club (reż. David Fincher, 1999)

To nie Chuck Palahniuk wymyślił „Fight Club”, a Jan Guillou, autor książki na której bazuje film „Zło”. Dyrekcja szkoły Erika, widząc niezliczone przykłady bójek na szkolnym placu, z wielką determinacją stosuje się do dwóch pierwszych zasad Fight Clubu: (1) „Nigdy nie rozmawiasz o Fight Clubie” oraz (2) „NIGDY nie rozmawiasz o Fight Clubie”. Co gorsza, pryncypałowie placówki przestrzegają też zasady czwartej, mówiącej o tym, że w jednej bójce „walczy tylko dwóch”. W przypadku Fight Clubu Jana Guillou jest to jednak „tylko dwóch na jednego”.


I tak nie zależy nam na muzyce (reż. Cédric Dupire i Gaspard Kuentz, 2009)

Japońscy twórcy prezentowani w filmie Cédrica Dupire grają muzykę eksperymentalną. W poszukiwaniu nowych brzmień niszczą sprzęt i otoczenie: wybijają szyby metalową podpórką wiolonczeli, piłują ją na scenie szlifierką czy strzelają w jej pudło rezonansowe z pistoletu na kulki. Fuyuki Yamakawa, muzyk ciała i śpiewak gardłowy, wyposażony w elektroniczną krtań (sic!) i mikrofon potęgujący dźwięki z przewodnictwa kostnego, tworzy swą muzykę szczękając zębami oraz uderzając głową o podłogę i ściany. Matka głównego bohatera „Zła” idzie o krok dalej. Otóż rodzicielka Erika lubi urozmaicać melodie utworów muzyki klasycznej dźwiękiem pasa, rytmicznie uderzającego w tylne części ciała swojego syna. Jej kolaże dźwiękowe, błyskotliwie zestawiające tonację A-dur (fortepian) i A-ła! (pas), otwierają nowy rozdział w historii muzyki awangardowej. Dzięki matce Erika, powiedzenie „prawdziwa sztuka rodzi się w bólach” nabiera zupełnie nowego znaczenia.


Kawa i papierosy (reż. Jim Jarmush, 2003)

W „Źle” oraz „Kawie i papierosach” tytoń ma smak wolności. W obu obrazach papierosowy dym daje ich bohaterom chwilę wytchnienia od dusznej rzeczywistości. W ustach Erika papieros stanowi symbol nonkonformizmu i demonstrację sprzeciwu. W rękach jego oprawców to narzędzie do zadawania bólu. W jednej ze scen Erik, próbując uratować z opresji swojego przyjaciela, pozwala zgasić na sobie papierosa, mimo że jest znacznie silniejszy od swoich gnębicieli i prawdopodobnie mógłby uwolnić swojego współlokatora bez większego problemu (ale wtedy Håfström miałby o jedną szokującą scenę mniej). Jarmush kręcił kolejne epizody swojego filmu w odstępie kilku lat (1986, 1989, 1995 i 2003). Gdyby zdecydował się na kolejną część „Kawy i papierosów”, miałby kogo obsadzić w roli popielniczki.

  
Rocky III (reż. Sylvester Stallone, 1982)

Podobnie jak Rocky na ringu, główny bohater „Zła” jest bity i poniewierany przez niemal cały film, by w końcu cudownie przezwyciężyć swoje słabości i odnieść wspaniałe zwycięstwo. Otto, dręczyciel Erika, okłada go pięściami niczym Mister T Rocky’ego. Podobieństwo między Ottem i Misterem T jest uderzające. Gdyby nie to, że jeden z nich jest ulizanym, jasnowłosym, cherlawym uczniakiem, a drugi czarnym, muskularnym bokserem z irokezem na głowie, byliby zupełnie nie do odróżnienia.


Niezniszczalni II (reż. Simon West, 2012)

Choć przez większość filmu Erik wyznaje etykę biernego oporu Mahatmy Ghandiego, w finale dochodzi do światłej refleksji, że filozofia kopania tyłków autorstwa Jean Claude van Damme’a i Chucka Norrisa jest mu jednak bliższa. Zainteresowanych zgłębieniem mądrości wyżej wymienionych myślicieli odsyłamy do dyptyku „Niezniszczalni”. Na zachętę polecamy sentencję mistrza van Damme’a, będącą niemal dosłownym odbiciem filozofii życiowej Erika: „Nie jestem wojownikiem, jestem kochankiem. Jeśli ktoś będzie o mnie źle mówił, odejdę. Ale jeśli ktoś taki jak Steven Seagal uderzy mnie, uderzę go dwa razy mocniej. Życie jest pełne przemocy.Głębokie.


Kamil Chrzczonowicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz