„Zło”
Mikaela Håfströma opowiada historię dojrzewania Erika Pontiego,
chłopaka z patologicznej rodziny, pragnącego wyrwać się z zaklętego kręgu przemocy
w domu i szkole. Obraz szwedzkiego reżysera dotyka wielu ciekawych kwestii,
takich jak filozofia biernego oporu Gandhiego czy odwieczny konflikt między
cywilizacją a naturą. Niestety, z perspektywy naiwnego zakończenia filmu, „Zło”
wydaje się jedynie serią szokujących, niepotrzebnych scen agresji i upokorzenia.
Wieńcząc najważniejsze wątki fabularne mało prawdopodobnym happy endem,
Håfström przekreśla powagę opowiadanej przez siebie historii. Oto lista dziewięciu
(czasem nie do końca poważnych) filmowych skojarzeń ze „Złem”.
Portier z hotelu
Atlantic (reż. Friedrich
Wilhelm Murnau, 1924)
Słynne dzieło niemieckiego
ekspresjonizmu przedstawia dramatyczną historię człowieka który stracił pracę,
zmysły i szacunek swoich bliskich. Kiedy fabuła dobiega już końca, Murnau
pokazuje nam alternatywną wersję zakończenia (happy end wymuszony na nim przez
producentów filmu), poprzedzoną planszą: „Właśnie tutaj nasza opowieść powinna
się naprawdę skończyć. W prawdziwym życiu osamotniony starzec miałby przed sobą
tylko śmierć. Autor jednak zlitował się nad nim, dopisując do jego historii
zupełnie nieprawdopodobny epilog”. W finale „Zła” Håfström robi mniej więcej to samo, tyle że bez planszy.
9 i pół tygodnia (reż. Adrian Lyne,
1986)
W
jednej ze słynnych scen „9 i pół tygodnia” John i Elizabeth, główni bohaterowie
filmu, kochali się przy otwartej lodówce. Erik uprawia seks ze swoją dziewczyną
zaraz po tym, jak spędził wiele godzin na mrozie, przywiązany do pali i polany
zimną wodą. John, Elizabeth i ich lodówka powinni się schować ze wstydu.
Le quattro volte (reż. Michelangelo Frammartino, 2010)
„Le quattro volte” to kino wyciszone, a jednocześnie bardzo
sugestywne. Frammartino obserwuje przyrodę z kontemplacyjnym spokojem, jakby
chciał dostrzec jej duszę. W „Źle” Erik osiąga jedność z naturą
ukrywając się w krzakach i paląc tam papierosy. Scena w której Ponti międli w
ustach garści listowia w celu pozbycia się zapachu tytoniu, pozwala nam na
chwilę refleksji nad monotonnym życiem ssaków parzystokopytnych z rodziny
przeżuwaczy (takich jak jeleń, krowa czy bawół afrykański).
Stowarzyszenie umarłych poetów (reż.
Peter Weir, 1989)
Niektórzy
krytycy zwrócili uwagę na podobieństwo „Zła” do „Stowarzyszenia umarłych
poetów”. Słusznie. Filmy Petera Weira i Mikaela Håfströma łączy wiele. Neil, pasjonat teatru i główny
bohater „Stowarzyszenia...”, zrozpaczony
tym, że nie będzie mógł spełnić swojego marzenia o zostaniu aktorem, odbiera
sobie życie. Erik, romantyczny i zbuntowany protagonista „Zła”, załamany tym,
że nie dane mu będzie zrealizować swojego planu pójścia na studia, jest gotów
odebrać życie jednemu ze swych gnębicieli i pośmiertnie powyrywać mu zęby, żeby
trudniej było rozpoznać jego zwłoki podczas sekcji. Ach, ci młodzi, wrażliwi idealiści.
Co
więcej, główni bohaterowie obu filmów mieli problem ze swoimi autokratycznymi
rodzicami. Erik ze „Zła” przekonał ojczyma do swoich racji siłą argumentu i
prawego sierpowego. Gdyby Neil ze „Stowarzyszenia...” wziął przykład z Erika i
zamiast po rewolwer, poszedł po rozum do głowy, mógłby wyrazić swoją
rozpaczliwą miłość do teatru nie dramatycznym, samobójczym gestem, a
zamaszystym kopniakiem z półobrotu. „Stowarzyszenie...” zakończyło by się
szczęśliwie, koledzy Neila nie musieliby recytować elegii „Oh Captain! My
Captain!” stojąc na klasowych biurkach, a biedne woźne z Welton Academy of Boys
nie zmywałyby tych cholernych śladów po butach ze szkolnych blatów.
Fight Club (reż. David
Fincher, 1999)
To
nie Chuck Palahniuk wymyślił „Fight Club”, a Jan
Guillou, autor książki na której bazuje film „Zło”. Dyrekcja szkoły
Erika, widząc niezliczone przykłady bójek na szkolnym placu, z wielką
determinacją stosuje się do dwóch pierwszych zasad Fight Clubu: (1) „Nigdy nie
rozmawiasz o Fight Clubie” oraz (2) „NIGDY nie rozmawiasz o Fight Clubie”. Co
gorsza, pryncypałowie placówki przestrzegają też zasady czwartej, mówiącej o
tym, że w jednej bójce „walczy tylko dwóch”. W przypadku Fight Clubu Jana Guillou jest to jednak „tylko dwóch na jednego”.
I tak nie zależy nam na muzyce (reż. Cédric
Dupire i Gaspard Kuentz, 2009)
Japońscy twórcy prezentowani w filmie Cédrica
Dupire grają muzykę eksperymentalną. W poszukiwaniu nowych brzmień niszczą sprzęt i
otoczenie: wybijają szyby metalową podpórką wiolonczeli, piłują ją na scenie
szlifierką czy strzelają w jej pudło rezonansowe z pistoletu na kulki. Fuyuki
Yamakawa, muzyk ciała i śpiewak gardłowy, wyposażony w elektroniczną krtań
(sic!) i mikrofon potęgujący dźwięki z przewodnictwa kostnego, tworzy swą
muzykę szczękając zębami oraz uderzając głową o podłogę i ściany. Matka
głównego bohatera „Zła” idzie o krok dalej. Otóż rodzicielka Erika lubi
urozmaicać melodie utworów muzyki klasycznej dźwiękiem pasa, rytmicznie uderzającego
w tylne części ciała swojego syna. Jej kolaże dźwiękowe, błyskotliwie
zestawiające tonację A-dur (fortepian) i A-ła! (pas), otwierają nowy rozdział w
historii muzyki awangardowej. Dzięki matce Erika, powiedzenie „prawdziwa sztuka
rodzi się w bólach” nabiera zupełnie nowego znaczenia.
Kawa i papierosy (reż. Jim Jarmush,
2003)
W
„Źle” oraz „Kawie i papierosach” tytoń ma smak wolności. W obu obrazach papierosowy
dym daje ich bohaterom chwilę wytchnienia od dusznej rzeczywistości. W ustach
Erika papieros stanowi symbol nonkonformizmu i demonstrację sprzeciwu. W rękach
jego oprawców to narzędzie do zadawania bólu. W jednej ze scen Erik, próbując uratować
z opresji swojego przyjaciela, pozwala zgasić na sobie papierosa, mimo że jest
znacznie silniejszy od swoich gnębicieli i prawdopodobnie mógłby uwolnić
swojego współlokatora bez większego problemu (ale wtedy Håfström miałby o jedną szokującą
scenę mniej). Jarmush kręcił kolejne epizody
swojego filmu w odstępie kilku lat (1986, 1989, 1995 i 2003). Gdyby zdecydował
się na kolejną część „Kawy i papierosów”, miałby kogo obsadzić w roli
popielniczki.
Rocky
III (reż. Sylvester Stallone, 1982)
Podobnie
jak Rocky na ringu, główny bohater „Zła” jest bity i poniewierany przez niemal
cały film, by w końcu cudownie przezwyciężyć swoje słabości i odnieść wspaniałe
zwycięstwo. Otto, dręczyciel Erika, okłada go pięściami niczym Mister T
Rocky’ego. Podobieństwo między Ottem i Misterem T jest uderzające. Gdyby nie to,
że jeden z nich jest ulizanym, jasnowłosym, cherlawym uczniakiem, a drugi
czarnym, muskularnym bokserem z irokezem na głowie, byliby zupełnie nie do
odróżnienia.
Niezniszczalni II (reż. Simon West,
2012)
Choć
przez większość filmu Erik wyznaje etykę biernego oporu Mahatmy Ghandiego, w
finale dochodzi do światłej refleksji, że filozofia kopania tyłków autorstwa Jean
Claude van Damme’a i Chucka Norrisa jest mu jednak bliższa. Zainteresowanych
zgłębieniem mądrości wyżej wymienionych myślicieli odsyłamy do dyptyku
„Niezniszczalni”. Na zachętę polecamy sentencję mistrza van Damme’a, będącą
niemal dosłownym odbiciem filozofii życiowej Erika: „Nie jestem wojownikiem, jestem kochankiem. Jeśli ktoś będzie o mnie źle
mówił, odejdę. Ale jeśli ktoś taki jak Steven Seagal uderzy mnie, uderzę go dwa
razy mocniej. Życie jest pełne przemocy.” Głębokie.
Kamil
Chrzczonowicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz