piątek, 3 stycznia 2014

Filmowy zespół uzależnień *

Kino dzięki swoim sugestywnym środkom wyrazu może poruszać, zadziwiać, otwierać oczy na nieznany dla wielu świat ludzi wprost lub pośrednio dotkniętych chorobą alkoholową.


Alkoholu najbliższy!
Zawsze byłeś przy mnie
Bliżej niż matka, żona, bliżej niż syn nawet.
Ale chcę Cię pożegnać jako zgubną siłę,
Co kierowała za mnie moim własnym życiem.
Cóż, żal mi, że nie jestem jak inni pijący
Normalni i bez cierpień.
Lecz żegnając Ciebie żegnam potworne kace
Fizyczne, psychiczne
Te straszne moralniaki w otchłaniach depresji
I myśli samobójcze z lęku przed szaleństwem.
Żegnam się z ciągłym strachem, wstydem i zawodem
Jaki zafundowałem mojemu synkowi
I z bólem mu zadanym
I sobie zadanym.
Dość oglądania świata z dołu jak pies zbity
Który się zlał w salonie.
Dość poczucia winy.
O Jezu!
Chcę już nie pić!
Nie chcę pić już więcej…

„Wszyscy jesteśmy Chrystusami”

Problematyka związana z chorobą alkoholową, zdefiniowaną przez Magnusa Hussa w 1852 roku towarzyszy filmowcom niemal od zarania, bo od 1902 roku – czyli premiery francuskiego obrazu „Les victimes de’lalcoolisme” („Ofiary alkoholizmu”) w reżyserii Ferdinanda Zecca. Od tamtej pory powstały dziesiątki obrazów utrzymanych w rozmaitych konwencjach (od propagandowej po melodramatyczną) ukazujące różne konsekwencje uzależnienia od alkoholu. Temat ten podejmowali najwybitniejsi twórcy kina od D.W Griffitha, Maxa Lindera i Charlesa Chaplina przez Billy’ego Wildera po Wojciecha Hasa czy Mike Nicholsa. Jednak najbardziej wnikliwie problemowi alkoholizmu przygląda się kino współczesne. W kilku obrazach stanowi ono wręcz problem centralny. „Kto się boi Virginii Woolf?” Mike'a Nicholsa, „Wszyscy jesteśmy Chrystusami” Marka Koterskiego, „Żółty Szalik” Janusza Morgensterna, „Zostawić Las Vegas” Mike'a Figgisa i „Wstyd” Steve'a McQueena stanowią swoistą egzemplifikację wyników badań klinicystów i naukowców, którzy stworzyli model choroby i opisali jej przebieg i skutki. Autorem najpowszechniej stosowanego opisu alkoholizmu jest Elvin Morton Jellinek. Wyróżnia on cztery fazy rozwoju uzależnienia.

„Nie chcę żeby bolało” - stadium pierwsze - przedalkoholowe (objawowe)

„Nie chcę żeby bolało” – wykrzykuje w rozpaczy bohaterka filmu „Kto się boi Virginii Woolf?” Mike'a Nicholsa z 1966 roku. Enigmatyczny tytuł obrazu, w którym wystąpili między innymi Elizabeth Taylor i Richard Burton jest parafrazą tytułu piosenki „Kto się boi wielkiego, złego wilka” pochodzącej z disnejowskiej krótkometrażówki „The Three Little Pigs” („Trzy małe świnki”). Czym jest ów „wilk” w życiu bohaterów – dwóch par małżonków z różnym stażem? Życiem pozbawionym iluzji – zdaje się podpowiadać reżyser.

Wszyscy uczestnicy nocnej imprezy – starsi Martha i George oraz młodsi Nick i Honey idealnie pasują do opisu profesora Jellinka: piją wyłącznie dla towarzystwa. Alkoholowych drinków jednak praktycznie nie wypuszczają z rąk. Opróżnione szklanki w ekspresowym tempie wypełniają się kolejnymi trunkami. I, tak jak opisał to badacz, szybko zauważają, że poza działaniem euforyzującym alkohol korzystnie wpływa na stres i frustrację, jest znakomitym środkiem na uśmierzenie „bólu psychicznego”. Powodów do ucieczki od niego mają wszak bez liku: niespełnienie zawodowe, życie w cieniu ojca (teścia) – szefa Katedry Historii na Uniwersytecie, brak potomstwa, traumatyczne wspomnienia z dzieciństwa, mezalians...


Małżonkowie prowadzą ze sobą skomplikowaną i brutalną grę. Torturują się wzajemnie atakując najczulsze miejsca. Odsłaniają towarzyszom libacji ukrywane zranienia i lęki – kolejne powody, by nalać sobie jeszcze jednego drinka. 
  
„Piję przez Polskę” - stadium drugie - zwiastunów

Według profesora Jellinka charakterystycznym elementem tej fazy jest pojawienie się palimpsestów, czyli występujących na drugi dzień okresów niepamięci związanych ze spożyciem alkoholu, które z czasem pojawiają się coraz częściej. Chory wypija coraz większe dawki i zaczyna racjonalizować zachowania związane z nadużywaniem. Towarzyszą mu także coraz wyraźniejsze wyrzuty sumienia.  Adam Miauczyński – bohater filmowego cyklu Marka Koterskiego („Dom wariatów”, „Porno”, „Nic śmiesznego”, „Ajlawju”, „Dzień świra”, „Wszyscy jesteśmy Chrystusami”, „Baby są jakieś inne”) jest mistrzem wymówek. Razem ze swoimi kompanami od kieliszka przesiadującymi całe dnie w barze jest w stanie sformułować cały katalog powodów, które doprowadziły go, kolejny już raz, w przyjazne progi kantyny.

Przedostatnia filmowa odsłona losów Miauczyńskiego - „Wszyscy jesteśmy Chrystusami”, w której w rolę głównego protagonisty wcielają się Marek Kondrat i Andrzej Chyra jest swoistą spowiedzią alkoholika. Spowiedzią dokonaną przed własnym synem. Reżyser prezentuje w niej genezę i przebieg choroby swojego bohatera. „Może zaczęło się tak?” – pyta retorycznie w momencie najgłębszego upadku wspominając dzieciństwo; ojca alkoholika zachęcającego kilkunastoletniego Adasia do próbowania nalewki podczas rodzinnej imprezy, lub jako nastolatka podpijającego trunki z kredensu. Przywołuje w pamięci niegdysiejsze, wykrzyczane ku Bogu zapewnienia: „przysięgam ci niebo, że nie będę taki jak tato!”.

Owszem, Miauczyński był religijny – choć wyjątkowo powierzchownie. Tematem wiodącym jednej z jego najbardziej sentymentalnych i łzawych libacji były wspomnienia wyboru i wspaniałych cech papieża Polaka. Usłyszane w jej trakcie z głośnika telewizora wezwanie Jana Pawła II „trzeźwymi bądźcie!” było nawet bodźcem do snucia ambitnych planów odbycia pielgrzymki kompanów do Rzymu w intencji własnego niepicia. W gruncie rzeczy jednak bohater Koterskiego nie uznawał niczyjej wyższości.


„Dowiedziałem się tego po prostu od siebie, że już więcej nie piję, a piłem jak wielbłąd. Piłem, bo to ja jestem, a mnie wszystko wolno, jak Bogu. To niepicie, to jest picie boskie. I wtedy coś mi zza ucha szepnęło: no co ty?” – opowiadał znajomym z baru powody swego blisko siedmioletniego okresu abstynencji. To nie silna wola, ale zachwiana wiara we własną boskość spowodowała odwrót od pijaństwa. Jak się jednak wkrótce okazało – nietrwały. Wystarczyła jeden szatański podszept: „już możesz, dasz radę napić się tak, by się nie upić” by nałóg powrócił ze zdwojoną siłą.

„Dosyć tej trzydziestotrzyletniej pomyłki” - stadium trzecie zwane ostrym lub krytycznym

Adam podejmował starania niepicia kilkukrotnie. „Nikt mi nie powie, że nie próbowałem” – wykrzykuje na swoje usprawiedliwienie, jednak okresy abstynencji z każdym kolejnym podejściem były krótsze. Prawdziwą udręką stał się dla niego głód alkoholowy, który w chwilach desperacji zaspokajał pijąc perfumy lub syrop na kaszel. Zdarzyło mu się także opróżnić skarbonkę własnego syna, by stać go było na poranną dawkę piwa lub wódki.

Bohater był częstym gościem izby wytrzeźwień. „Przez kogo dziś się pan upił?” pytają ironicznie sanitariusze z zakładu na Kolskiej. Przez matkę, przez żonę – odpowiedziałby z pewnością gdyby był w stanie. A może jednak przez skrzętnie maskowane przed wszystkimi wyrzutami sumienia, jak choćby z powodu pobicia żony, gdy ta poinformowała go o ciąży i żarliwych modlitw by poroniła? Tak. W kreowaniu swego wizerunku czułego i troskliwego ojca, który „zawsze kochał syna bezwarunkowo” Adam był prawdziwym mistrzem.

W wieku trzydziestu trzech lat Miauczyński dotyka dna; wyrzucony z pracy, rozwiedziony z żoną, pozbawiony kontaktu z synem, wielokrotnie upokorzony podejmuje próbę samobójczą… nieudaną.

Stadium trzecie choroby alkoholowej profesor Jellinek definiuje jako fazę, w której pojawia się głód alkoholowy. Osoba uzależniona pomimo, że może zachowywać różnie długie okresy abstynencji, po spożyciu alkoholu nie zatrzyma się przed upojeniem. Chory ponosi także  rozmaite straty z powodu picia, alienację społeczną, utratę pracy, rodziny… Jego życie zaczyna koncentrować się wokół picia, zaczyna zaniedbywać wszelkie inne zainteresowania i nie wywiązywać się z podstawowych ról społecznych. Pojawia się także agresja wobec innych.

Powyższy opis, pasujący jak ulał do życia trzydziestoparoletniego Adama Miauczyńskiego jest także trafną charakterystyką funkcjonowania bohatera znakomitego obrazu telewizyjnego Janusza Morgensterna pt. „Żółty szalik”.

Bezimienny mężczyzna w sile wieku jest rozwiedzionym prezesem firmy, dla którego życie pozbawione alkoholu jest wręcz trudne do pomyślenia. Spożywanie ulubionego trunku – wódki z lodem stało się dla niego swoistym rytuałem przynoszącym prawdziwą rozkosz. Jego najbliżsi nie podzielają jednak tej fascynacji. „Jesteś cudowny jak nie pijesz” – przyznaje prawdziwie oddana mężczyźnie sekretarka.

W „Żółtym szaliku” towarzyszymy bohaterowi w czasie, gdy większość Polaków kończy przygotowania do Wigilijnych wieczerzy. Dla niego jest to jednak okres wzmożonej walki z chorobą. Nasilające się symptomy (głód alkoholowy, trzęsące się ręce, palimpsesty, kac) skłaniają mężczyznę do podjęcia kolejnej próby wstrzemięźliwości. „Jesteś jedyną kobietą, dla której mógłbym przestać pić” – wyznaje swojej kochance formułując kolejną obietnicę bez pokrycia: na firmowy bankiet uda się już jako abstynent. Walczył dzielnie. Odmówił wspólnego toastu większości swoim znajomym. Do sukcesu zabrakło mu bardzo niewiele. Jedna „pożegnalna” setka spożyta podczas opuszczania imprezy uruchomiła jednak prawdziwą lawinę.

Wieczór i noc samotnego picia do utraty przytomności zakończona stanem łudząco przypominającym delirium tremens może okazać się w jego życiu punktem zwrotnym. W stanie nieprzytomności zostaje odwieziony przez dwie kochające go kobiety do rodzinnego domu. Poranek i popołudnie spędzone z w towarzystwie matki jest okazją do wyciszenia i pogłębionej refleksji. Bohater jest świadomy swej choroby, odczuwa w związku z tym dręczące wyrzuty sumienia. Ma świadomość, że brak walki może doprowadzić go do śmierci. „Jeszcze płynę, ale kra nade mną zamarza” powtarza z trwogą.

„Nigdy, ale to nigdy nie wolno Ci prosić mnie żebym przestał pić” - stadium czwarte zwane przewlekłym

Faza charakteryzuje się występowaniem ciągów picia. Zapotrzebowanie fizyczne na alkohol rośnie przy wyraźnie obniżającej się tolerancji psychicznej. Chory zaczyna odczuwać niepokój. Miewa też często kłopoty socjalne, żyje na marginesie społecznym. Słabnie system zaprzeczeń i racjonalizacji, powodując w końcu uznanie własnej choroby i niemocy. Konsekwencją jest albo poddanie się leczeniu, albo kontynuowanie picia prowadzące do śmierci. Ben (Nicolas Cage) – bohater „Zostawić Las Vegas” Mike’a Figgis’a wybrał zdecydowanie tę drugą opcję.

Poznajemy go jako błyskotliwego autora scenariuszy filmowych. Dowcipnego i przebojowego mieszkańca Hollywood. Jego pijaństwo jest powszechnie znane, ale przez wiele lat wszyscy przymykają na nie oko… do czasu. Kilka niepowodzeń zawodowych, spowodowanych jak się domyślamy, coraz częstszymi „niedyspozycjami” skłaniają szefów do rozwiązania z Benem umowy o pracę.

Życie mężczyzny skoncentrowane jest wokół alkoholu. Nic nie jest w stanie skuteczniej wprawić go w znakomity nastój jak myśl o zbliżającej się okazji do napicia. Obfite zakupy w supermarkecie (dziesiątki litrów whisky i wódki) wprawiają go wręcz w stan euforyczny. Mija on jednak z nastaniem poranka, zwłaszcza gdy budzi się na podłodze pozbawiony wspomnień poprzedzającego wieczoru i okradziony przez prostytutkę nie tylko z gotówki, ale i ślubnej obrączki. „Zacząłem pić bo rzuciła mnie żona, a może żona mnie rzuciła bo zacząłem pić?” wyznaje jednej z płatnych towarzyszek swej pijackiej niedoli.


Jego codzienne wybory determinuje potrzeba uzupełnienia poziomu stężenia alkoholu w organizmie. Porannemu głodowi alkoholowemu towarzyszą trzęsące się ręce do tego stopnia, że nie jest w stanie podpisać się na czeku i wypłacić pieniędzy z banku. Pomocy szuka niekiedy u przygodnie spotkanych znajomych, którzy skłonni są nawet „pożyczyć” mu kilka dolarów by czym prędzej pozbyć się natręta i uzyskać deklarację, że już nigdy więcej nie będzie się z nimi kontaktował. Zwolniony z pracy opuszcza mieszkanie, pali dokumenty i wyrusza w swoją ostatnią podróż. Już w pierwszych godzinach spędzonych w Las Vegas spotyka piękną prostytutkę Serę. Ich pierwsza wspólna noc spędzona na długich rozmowach wkrótce okaże się początkiem niezwykłego związku alkoholika balansującego na granicy śmierci i spragnionej prawdziwej bliskości i celu życia kobiety po przejściach.

„Nie chce mieszać mojej pokręconej duszy w Twoje życie” przestrzega Ben. Kobieta jest jednak gotowa by ponieść wszelkie konsekwencje budowania relacji z człowiekiem, który „wie, że chce umrzeć”. Godzi się także na jedyny jasno postawiony przez bohatera warunek: „Nigdy, ale to nigdy nie wolno Ci prosić mnie żebym przestał pić”.

Sera staje się aniołem stróżem Bena. To ona ratuje go przed więzieniem gdy ten pod wpływem alkoholu zaczyna zachowywać się agresywnie w jednym z kasyn. Ona opatruje mu rany po barowej bójce z pewnym umięśnionym opryszkiem, którego prowokowanie (podrywanie jego dziewczyny) jest koronnym dowodem na powolny zanik u niego instynktu samozachowawczego. Sera w końcu ponosi wszelkie inne konsekwencje nieodpowiedzialnych i niepoczytalnych zachowań mężczyzny, ze znęcaniem się psychicznym na niej samej włącznie.  

Dla Bena alkohol jest jak kochanka. Opowiada o piciu go jak o miłosnym akcie. Mimo iż nałóg doprowadził go do impotencji do ostatnich chwil to właśnie umiłowany trunek stanowi największą podnietę jego życia. Każda próba rozdzielenia go od alkoholu nie może skończyć się dobrze. Sera w przypływie troski prosi mężczyznę, by udał się do lekarza – jest to ewidentnym złamaniem jedynej postawionej przez niego zasady. W odwecie za „zdradę” Ben sprowadza do mieszkania kobiety inną prostytutkę… Umiera w samotności? Nie. Sera – anioł zjawia się o jego boku tuż przed śmiercią by mu towarzyszyć i udowodnić jak bardzo się mylił całą swoją ufność pokładając w zawartości swojej piersiówki.

„Życzyłem Ci śmierci” – współuzależnienie

Powyższe słowa padają już na początku filmu Marka Koterskiego „Wszyscy jesteśmy Chrystusami”. Są wstępem do opowieści syna, który wspomina swoje dzieciństwo spędzone w nieustającym strachu. „Zawsze się bałem”. „Za każdym razem jak wracałeś pijany to się bałem, ze coś się stanie”, bo „to jakby przychodził ktoś obcy do domu, nie wiadomo kto”. „Strasznie się bałem wracać do domu, chciałem jak najdalej uciec i nie wracać” – wyznał w szczerej rozmowie z ojcem Sylwester. W jego wspomnieniach pozostały wyłącznie chwile złe.  Pytany przez Miauczyńskiego czy nie pamięta, jak chadzał z nim do lekarzy, albo przywiózł rower ze stypendium w USA odpowiada otwarcie: nie, „najgorszy był ten strach… pamiętam tylko to”.

- Dlaczego nie wychodzi do kolegów tylko siedzi sam i palec ciućka?
- Wstydzi się
- Czego?

Strach połączony ze wstydem, przed kolegami, którzy co chwila donosili kilkunastoletniemu Sylwkowi, że jego ojciec nie jest w stanie o własnych siłach wrócić do domu, przed sąsiadką, która wpadała z awanturą, że Adam nie zdążył do toalety i wypróżnił się na klatce schodowej tuż pod jej drzwiami. W końcu przed matką, która pokazywała mu nieprzytomnego i zarzyganego ojca leżącego na podłodze ze słowami „popatrz na swojego profesora, idola i wzór”.

Pełen katalog zawodów i rozczarowań, obietnic bez pokrycia i rozmaitych zranień których syn doświadczył ze strony ojca z biegiem lat sprawiły, że w młodym człowieku zaczęła kiełkować nienawiść. „Zawsze się modliłem o to żebyś nie wstał, żebyś się nie obudził”, „jak ja ciebie nienawidziłem” – wyznaje. Zaniedbywany i odtrącany sam popadł w nałóg. Narkotyki zaczął brać już w szkole, nigdy nie pił, bo doświadczenie choroby ojca sprawiło, że miał awersje do alkoholu.


Kiedy Miauczyński wpadł w ciąg i przez wiele dni nie dawał znaku życia Sylwek podjął ostateczną próbę pomocy ojcu. Dostał się do jego mieszkania i czuwał przy niemal wyłącznie wegetującym Adamie. „Ja musze jechać go uratować” powiedział matce. „Sam potrzebujesz pomocy” - usłyszał w odpowiedzi. I jest rzeczywiście tego świadomy. W momentach chwilowej przytomności ojca wykrzyczał mu zarzut: „jak ty możesz przestać pić, jak ty cały czas jesteś kimś innym, kto nie rozumie co się do niego mówi”. Mimo wcześniejszych postanowień zrobił jednak porządek w mieszkaniu. Zaczął nawet kupować ojcu piwo, bo nie chciał, by w takim stanie wędrował po osiedlu. Czuł wstyd, ale nie był w stanie wyrwać się z toksycznej relacji z ojcem.

Nie jesteśmy złymi ludźmi, tylko pochodzimy ze złego miejsca

Próbę odcięcia się od toksycznej przeszłości podjął z pewnością Brandon – bohater wybitnego dzieła pt. „Wstyd” Steve'a McQueena. W tym wstrząsającym i przeznaczonym wyłącznie dla widzów dorosłych obrazie nie pada w prawdzie ani jedno słowo o alkoholizmie, ale przytoczone powyżej słowa siostry głównego bohatera – Sissy, od której z resztą uporczywie nie odbiera telefonów, dają podstawę by za klucz do interpretacji filmu uznać właśnie współuzależnienie. Na zachowania mężczyzny warto spojrzeć przez pryzmat objawów syndromu DDA lub DDD.

Ten trzydziestoparoletni mężczyzna jest odnoszącym sukcesy zawodowe Nowojorczykiem. Mieszka samotnie w sterylnym apartamencie, jest wysportowany i znakomicie radzi sobie z kobietami. Potrafi być szarmancki i prawdziwie uroczy. Ma bowiem jasno sprecyzowany cel: uwieść, przelecieć i porzucić. Działa wyłącznie według tego schematu. Jest jak drapieżnik grasujący  w miejskiej dżungli. Precyzyjnie dobiera swoje „ofiary” zanim przejdzie do „ataku”. Nie. Brandon nie jest gwałcicielem, jest seksoholikiem. Nie potrafi żyć bez erotycznego podniecenia. Jeśli tylko z „polowania” wraca bez zdobyczy brak ów rekompensuje sobie lekturą pornografii, kompulsywną masturbacją lub po prostu wizytą prostytutki.

Starannie budowana fasada jego uporządkowanego z pozoru życia zaczyna jednak pękać. Na jaw zaczyna wychodzić prawda o głównym zainteresowaniu Brandona gdy na jego firmowym komputerze odkryte zostają tysiące plików z ostrą pornografią. Na domiar złego z niezapowiedzianą wizytą wpada jego siostra – neurotyczna piosenkarka, która rozpoczyna romans z jego żonatym szefem. Mężczyzna zaczyna tracić grunt pod nogami. 
  
„Jesteś odrażający” – mówi o jakimś abstrakcyjnym przykładzie jeden z współpracowników podczas firmowej narady, Brandon w pierwszej chwili jest przekonany, że kolega mówi o nim. Tak właśnie o sobie myśli. Jest wobec siebie bezwzględny. Uważa, że nie zasługuje na niczyją miłość. Nie potrafi budować trwałych związków. Doświadczenie czułości kobiety wynikającej nie wyłącznie z namiętności, ale prawdziwej troski po prostu go przeraża. Do tego stopnia, że bijący wszelkie rekordy w sprawności seksualnej Brandon w kontaktach z osobą, wobec której kiełkuje w nim uczucie  staje się chwilowym impotentem. Moment upokorzenia szybko jednak rekompensuje sobie „ekspresowym numerkiem” z nic nie znaczącą dla niego blondynką. Samiec alfa powrócił!

Mężczyzna nie potrafi radzić sobie z emocjami. Gdy zastaje w swoim mieszkaniu siostrę w niedwuznacznej sytuacji z szefem po prostu wpada w panikę; miota się, traci poczucie kontroli i bezpieczeństwa, staje się agresywny. Nakryty przez siostrę na masturbacji kompulsywnie pozbywa się wszelkiej pornografii z mieszkania. Podejmuje próbę walki.

- Cały czas cię wkurzam, nie wiem dlaczego.
- Nie. Więzisz mnie. Zaganiasz w róg i wiążesz mi ręce.

Obecność Sissy przywołuje złe wspomnienia. Jakie? Tego nie wiemy. Są to jednak z pewnością doświadczenia traumatyczne. „Nie zgrywaj ofiary” – mówi do kobiety Brandon. Jest świadom mechanizmów psychologicznych, które działają w umysłach ich obojga. Nie jest jednak w stanie nad nimi zapanować.


Po kolejnej awanturze rusza w miasto. Jego emocje muszą znaleźć ujście – w najprostszy, najbardziej oczywisty sposób. Puszczają wszelkie hamulce. Mężczyzna wulgarnie flirtuje z kobietą poznaną w barze, która jest w towarzystwie swego narzeczonego co kończy się awanturą i pobiciem. W stanie ograniczonej poczytalności trafia do gejowskiego seks klubu i w objęcia jednego z tamtejszych bywalców. Chwilę później widzimy go w trakcie orgii z dwiema prostytutkami. Na jego twarzy nie rysuje się jednak obraz rozkoszy, ale rozpaczy.

Mechanizm współuzależnienia nie dotyczy rzecz jasna wyłącznie dzieci alkoholików. Problem ten dotyka w równym stopniu rodziców, współmałżonków, dalszych członków rodziny czy przyjaciół. I tak o ile sama choroba alkoholowa została przez kino odkryta już dawno o tyle wrażliwy temat jej skutków odczuwalnych przez najbliższych pijącego jest jeszcze z pewnością nie dość wyeksploatowany.

Kino dzięki swoim sugestywnym środkom wyrazu może poruszać, zadziwiać, otwierać oczy na nieznany dla wielu świat. Świat ludzi wprost lub pośrednio dotkniętych alkoholizmem jest pełen cierpienia i lęku. Warto go jednak poznać, by móc na swoich poranionych bliźnich spojrzeć nie tylko miłosiernym, ale i uzbrojonym w odpowiednie kompetencje okiem.

Bartek Pulcyn

*tekst pochodzi z grudniowego numeru miesięcznika "Świat Problemów" www.swiatproblemow.pl


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz