czwartek, 12 grudnia 2013

29. WFF: Krótkie metraże

Krótka różnorodność z WFF

Konkurs Filmów Krótkometrażowych Warszawskiego Festiwalu Filmowego wzbudza duże zainteresowanie zarówno wśród widzów, jak i twórców. Zdobywca Grand Prix ma prawo ubiegać się o nominację do Oscara.

Spośród około 2500 filmów nieprzekraczających 30 minut selekcjonerzy wybrali 41 dzieł z 26 krajów, które podzielono na siedem zestawów i prezentowano w około półtoragodzinnych blokach. W ich skład weszło 11 animacji oraz 30 fabularnych filmów aktorskich. Co zaskakujące, selekcji nie przeszedł żaden krótki dokument.

Pandy na miarę Oscara?

Przewaga liczebna fabularnych filmów aktorskich nad animacjami może wprowadzać w błąd, ponieważ większość konkursowych animacji stała na bardzo wysokim poziomie i dorównywały im tylko niektóre filmy aktorskie. Potwierdził to werdykt jury. Lendita Zeqiraj, Benjamin Parent oraz Paweł Maślona przyznali Grand Prix czesko-słowackiej animacji „Pandy” w reżyserii Matúša Vizára. Sprawnie opowiedziana, skondensowana historia rozwoju gatunków powołuje się na teorię Karola Darwina, w myśl której przetrwają nie najsilniejsi, lecz najinteligentniejsi i potrafiący najlepiej się przystosować. Animacja wydaje się parodystyczna i przerysowana, ale tylko do czasu. Opowieść o pandach okazuje się bowiem opowieścią również o ludziach. Wesołą powierzchownie, lecz podskórnie „cyniczną, smutną, mroczną i przerażającą” – jak głosi werdykt jury. Jednocześnie „Pandy” zachowały lekkość formalną, a narracja została poprowadzona z tak dużym wdziękiem, że 12-minutowy seans mija w okamgnieniu. Dynamiczny rozwój wypadków przeplatają tragikomiczne puenty, które z jednej strony rozładowują napięcie, a z drugiej skłaniają do refleksji


Nagrodę dla najlepszej krótkometrażowej animacji otrzymał film diametralnie inny – „Do Santiago” w reżyserii Mauro Carraro. 13-minutowa szwajcarsko-francuska produkcja oddziałuje przede wszystkim obrazem; konceptami wizualnymi, a nie słownymi czy dramaturgicznymi – jak miało to miejsce w przypadku „Pand”. Mapo podąża tzw. drogą św. Jakuba z francuskiego Arles do katedry w Santiago de Compostela w północno-zachodniej Hiszpanii. Pielgrzymka okazuje się jednak tylko pretekstem do poetyckiej opowieści o ludzkim życiu i spotkaniu z drugim człowiekiem. Ciepły humor, wpadająca w ucho muzyka oraz charakterystyczna kreska rysownika pozwalają zanurzyć się w atmosferze zwyczajnej niezwykłości ludzkiej egzystencji i skłaniają do zastanowienia się nad celem wędrówki. Być może jest nim nie tytułowe Santiago, a sama droga? Uniwersalną treść dopełniają wizualne metafory oraz artystycznie wyreżyserowana oprawa, zawierająca liczne nawiązania do wielkich dzieł znanych z historii sztuki.



Inwencji nie brakowało też twórcom innych animacji zakwalifikowanych do konkursu głównego. Luksemburski „Pan Hublot” to historia zamkniętego w sobie tytułowego bohatera cierpiącego na zaburzenia obsesyjno-kompulsywne. Przerażony najmniejszą zmianą dziwak przygarnie psa, który wprowadzi do jego życia wiele zamieszania. Poza wizualną wirtuozerią i dbałością o każdy szczegół animację Laurenta Witza i Alexandra Espigaresa wyróżnia mistrzowska narracja obrazem. W ciągu 12 minut projekcji nie pada ani jedno słowo. I trudno rozstrzygnąć, czy to dzięki temu na uniwersalności zyskuje przedstawiona historia, czy też sama historia jest na tyle uniwersalna, że nie potrzeba słów, by ją opowiedzieć.



Wiele słów wypowiada natomiast główny bohater „Anioła dziwnych przypadków” – niemieckiej animacji zainspirowanej twórczością Edgara Allana Poe. Klasyczna opowieść o konflikcie serca i rozumu zachwyca przede wszystkim wizualnym rozmachem. Rozległe, szerokie plany występują obok dopracowanych wnętrz domów oraz miasta w stylu niemieckiego ekspresjonizmu. Zaskakujące zwroty akcji na poziomie formy odzwierciedlają natomiast finezyjne jazdy kamery, która często przedstawia wydarzenia z nieoczekiwanych punktów widzenia.



Nie można nie wspomnieć również o słoweńsko-niemieckiej animacji „Boleś” w reżyserii Špeli Čadež. Natrętna sąsiadka raz za razem odwiedza pozbawionego weny pisarza. W końcu on odkrywa, że może ją podglądać przez regał z książkami oraz że nie może pisać, gdy jej nie ma. Za to w jej obecności pisze rzeczy niezbyt ambitne. Interesująca diagnoza twórczej niemocy, sąsiedzkich animozji oraz odrobiny szaleństwa z zaskakującym zakończeniem na deser. A przy okazji zabawa formą, podczas której można zgubić poczucie rzeczywistości. Z jednej strony biorąca rzeczywistość w nawias animacja, a z drugiej na tyle wciągająca wizja rzeczywistości, że nie sposób nie dociekać, o co tak naprawdę chodzi i co motywuje bohaterów.



Za formalną ciekawostkę może też uchodzić „Panna Todd” w reżyserii Kristiny Yee – 13-minutowy musical biograficzny w formie animacji poklatkowej. Zainspirowana historią prawdziwej postaci brytyjska produkcja opowiada o pierwszej kobiecie, która zaprojektowała i zbudowała samolot. O jej niezwykłej wytrwałości, determinacji i pasji. W pełnokrwistych bohaterów wcielają się papierowe, malowane lalki, którym głosów i mimiki udzielili prawdziwi aktorzy. Ujmuje zarówno warstwą wizualną, jak i dźwiękową.



W krainie różnorodności

Spośród filmów aktorskich jury doceniło znakomicie zagrany i ujmujący zdjęciami duńsko-islandzki „Fiord wielorybów” w reżyserii Guðmundura Arnara Guðmundssona. Intymną, kameralną opowieść o silnej relacji łączącej dwóch braci mieszkających razem z rodzicami na fiordzie, z dala od ludzkich osad. Młodszy przyłapie starszego na próbie samobójczej i w nietypowy sposób spróbuje zapobiec podobnym wypadkom w przyszłości. Klasyczna narracja i sprawnie budowane napięcie zmierzają do punktu kulminacyjnego, a rozległe skandynawskie pustkowia, pozbawione żywych kolorów, wprawiają w melancholijny nastrój. Niezbyt to efektowne, ale bardzo wnikliwe i prawdziwe. I właśnie dlatego chwyta za serce.



Publiczność doceniła natomiast 20-minutowy czeski „Strach” – aktorski film zainspirowany wydarzeniami z Brzecławia z kwietnia 2012 roku, które wskutek nagłośnienia przez media urosły do rangi ogólnokrajowego skandalu. Dzieło Martina Krejčíego nie skupia się jednak wyłącznie na mechanizmach rządzących mediami i błyskawicznym rozprzestrzenianiu się informacji. Pod nieobecność rodziców 15-latek organizuje w domu imprezę. Dochodzi do wypadku, w wyniku którego trafia do szpitala. Ze strachu przed odpowiedzialnością opowiada mamie i lekarzowi zmyśloną historię, którą zainteresuje się policja, telewizja, artyści i opinia publiczna. Im dalej brnie w kłamstwo, tym trudniej wszystko odwołać i przyznać się do błędu. Nie tematycznie, lecz psychologicznie „Strach” przypomina głośne „Polowanie” Thomasa Vinterberga, tyle że traktuje problem niesprawiedliwych pomówień od strony niesłusznie oskarżającego, a nie oskarżanego. Cenna przestroga, a zarazem przyzwoite kino z elementami humorystycznymi.


Perfekcyjną realizacją wyróżniała się także „Sekwencja” w reżyserii Carlesa Torrensa. 20-minutowy film przedstawia historię chłopaka, który stał się głównym bohaterem koszmaru śnionego przez wszystkich ludzi na świecie. Śniący nie są w stanie nie reagować na postać ze świata snu, którą widzą na jawie. Obraz zaskakuje niekończącymi się zwrotami akcji. Wywołuje poczucie zagubienia, odzwierciedlające odczucia głównego bohatera rzuconego w środek wydarzeń, których nie jest w stanie pojąć. Jednocześnie film nie jest chaotyczny. Zachowuje konsekwencję formalną, estetyczną i fabularną, dzięki której trzyma widza w napięciu do ostatniej minuty. Oczywiście na końcu również nie zabraknie zaskakującego zwrotu akcji i nawiązania nowej gry z widzem. Gry, która może się toczyć już po zakończeniu seansu.


Spośród filmów niewyróżnionych przez jury i publiczność na uwagę zasługują eksperymenty formalne. W sekcji Odkrycia krótkometrażowe zaprezentowano zainspirowany prawdziwą historią kosowski „Balkon” w reżyserii Lendity Zeqiraj. Akcja 20-minutowego filmu zawiązuje się, gdy przechodnie spostrzegają dziesięciolatka siedzącego na krawędzi balkonu znajdującego się na czwartym piętrze. Sąsiedzi wzywają straż pożarną i policję, a pod blokiem błyskawicznie zbierają się gapie – od inteligentów, przez dzieci, aż po złodziejaszków. Z panującego chaosu wyłania się przekrojowy obraz kosowskiego społeczeństwa. Cały film zrealizowano w jednym ujęciu. Kamera kluczy między bohaterami, co i raz spogląda ku górze i w znakomity sposób oddaje panujący nieporządek oraz wzbudza w widzu poczucie zagubienia. W sensie dosłownym jest to zagubienie w chaosie sytuacji, lecz w sensie uniwersalnym zagubienie w chaosie życia. Ekipa filmowa potrzebowała dziewięciu dni i 24 dubli, by osiągnąć zamierzony efekt.

Poza konkursem pokazano także izraelskie „Wakacje” w reżyserii Sharona Maymona i Tal Granit – film dojrzały i kompletny, w przekonujący sposób przedstawiający historię miłosnego trójkąta. W ciągu zaledwie 22 minut, dzięki subtelnym sugestiom, często konstruowanym wyłącznie przy pomocy obrazów, można doskonale zorientować się w sytuacji bohaterów, a także – co kluczowe – w grzechach z ich przeszłości. Grzechach, o których nie można zapomnieć. Przypadkowe spotkanie podczas wakacji pobudzi nie tylko pamięć, lecz także wywoła emocje, które trudno opanować. Napięcie będzie rosło dwutorowo – bo z jednej strony stara, wydawało się, że już bezpiecznie zagrzebana, tajemnica może wyjść na jaw, a z drugiej pojawia się szansa odnowienia romansu, który znów trzeba będzie ukrywać. Znakomicie skomponowany i dopracowany pod względem scenariusza obraz można uznać za izraelską wariację na temat ciągu dalszego „Płynących wieżowców” Tomasza Wasilewskiego, ponieważ film zawiera zarówno wątki homo-, jak i heteroseksualne.



Za eksperyment formalny można również uznać francusko-chińską „Maślaną lampę” – film z udziałem aktorów, lecz o szczątkowej fabule i cechach dokumentu. Reżyser Hu Wei zaprezentował obraz konceptualny, a zarazem antropologiczny. Młody wędrowny fotograf organizuje tybetańskim nomadom sesję zdjęciową. Swoich bohaterów ubranych w tradycyjne stroje umieszcza w kontekście, do którego zazwyczaj kompletnie nie pasują. Tło fotografii stanowią plansze z widokami zachodnich willi, plaży z palmami czy Eurodisneylandu. Egzotyczne dla Tybetańczyków widoki zasłaniają najbardziej pociągające z punktu widzenia mieszkańców Zachodu zaśnieżone szczyty Himalajów. Jak widać – piękno to pojęcie względne.

Różnorodność – to słowo, które najlepiej opisuje Konkurs Filmów Krótkometrażowych 29. Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Mieliśmy z nią do czynienia zarówno na poziomie treści, jak i formy. Tematycznie prezentowane w Warszawie obrazy za punkt wyjścia obierały zarówno wydarzenia autentyczne, jak i fikcję literacką. Często podstawą do ich realizacji były też scenariusze oryginalne, czerpiące przede wszystkim z fantazji twórców. Formalnie już same animacje dowiodły wszechstronności filmowców, którzy z dużą sprawnością operują rozlicznymi i często bardzo różnorodnymi środkami wyrazu. Filmy aktorskie poza mnogością estetyk charakteryzowała też różnorodność konwencji oraz czerpanie z licznych gatunków. Od sensacji przez thriller po czarną komedię. A najważniejsze w tej różnorodności wydaje się to, że dużo konkursowych filmów stało na wysokim poziomie – niezależnie od tego, w jakim stylu zostały zrealizowane.


Bartosz Wróblewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz