Krótka różnorodność z WFF
Konkurs
Filmów Krótkometrażowych Warszawskiego Festiwalu Filmowego wzbudza duże
zainteresowanie zarówno wśród widzów, jak i twórców. Zdobywca Grand Prix ma
prawo ubiegać się o nominację do Oscara.
Spośród
około 2500 filmów nieprzekraczających 30 minut selekcjonerzy wybrali 41 dzieł z
26 krajów, które podzielono na siedem zestawów i prezentowano w około
półtoragodzinnych blokach. W ich skład weszło 11 animacji oraz 30 fabularnych
filmów aktorskich. Co zaskakujące, selekcji nie przeszedł żaden krótki
dokument.
Pandy na
miarę Oscara?
Przewaga
liczebna fabularnych filmów aktorskich nad animacjami może wprowadzać w błąd,
ponieważ większość konkursowych animacji stała na bardzo wysokim poziomie i
dorównywały im tylko niektóre filmy aktorskie. Potwierdził to werdykt jury. Lendita
Zeqiraj, Benjamin Parent oraz Paweł Maślona przyznali Grand Prix
czesko-słowackiej animacji „Pandy” w reżyserii Matúša Vizára. Sprawnie
opowiedziana, skondensowana historia rozwoju gatunków powołuje się na teorię
Karola Darwina, w myśl której przetrwają nie najsilniejsi, lecz
najinteligentniejsi i potrafiący najlepiej się przystosować. Animacja wydaje
się parodystyczna i przerysowana, ale tylko do czasu. Opowieść o pandach
okazuje się bowiem opowieścią również o ludziach. Wesołą powierzchownie, lecz
podskórnie „cyniczną, smutną, mroczną i przerażającą” – jak głosi werdykt jury.
Jednocześnie „Pandy” zachowały lekkość formalną, a narracja została
poprowadzona z tak dużym wdziękiem, że 12-minutowy seans mija w okamgnieniu.
Dynamiczny rozwój wypadków przeplatają tragikomiczne puenty, które z jednej
strony rozładowują napięcie, a z drugiej skłaniają do refleksji
Nagrodę
dla najlepszej krótkometrażowej animacji otrzymał film diametralnie inny – „Do
Santiago” w reżyserii Mauro Carraro. 13-minutowa szwajcarsko-francuska
produkcja oddziałuje przede wszystkim obrazem; konceptami wizualnymi, a nie
słownymi czy dramaturgicznymi – jak miało to miejsce w przypadku „Pand”. Mapo
podąża tzw. drogą św. Jakuba z francuskiego Arles do katedry w Santiago de
Compostela w północno-zachodniej Hiszpanii. Pielgrzymka okazuje się jednak
tylko pretekstem do poetyckiej opowieści o ludzkim życiu i spotkaniu z drugim
człowiekiem. Ciepły humor, wpadająca w ucho muzyka oraz charakterystyczna
kreska rysownika pozwalają zanurzyć się w atmosferze zwyczajnej niezwykłości
ludzkiej egzystencji i skłaniają do zastanowienia się nad celem wędrówki. Być
może jest nim nie tytułowe Santiago, a sama droga? Uniwersalną treść dopełniają
wizualne metafory oraz artystycznie wyreżyserowana oprawa, zawierająca liczne
nawiązania do wielkich dzieł znanych z historii sztuki.
Inwencji
nie brakowało też twórcom innych animacji zakwalifikowanych do konkursu
głównego. Luksemburski „Pan Hublot” to historia zamkniętego w sobie tytułowego
bohatera cierpiącego na zaburzenia obsesyjno-kompulsywne. Przerażony
najmniejszą zmianą dziwak przygarnie psa, który wprowadzi do jego życia wiele
zamieszania. Poza wizualną wirtuozerią i dbałością o każdy szczegół animację
Laurenta Witza i Alexandra Espigaresa wyróżnia mistrzowska narracja obrazem. W
ciągu 12 minut projekcji nie pada ani jedno słowo. I trudno rozstrzygnąć, czy
to dzięki temu na uniwersalności zyskuje przedstawiona historia, czy też sama
historia jest na tyle uniwersalna, że nie potrzeba słów, by ją opowiedzieć.
Wiele
słów wypowiada natomiast główny bohater „Anioła dziwnych przypadków” –
niemieckiej animacji zainspirowanej twórczością Edgara Allana Poe. Klasyczna
opowieść o konflikcie serca i rozumu zachwyca przede wszystkim wizualnym
rozmachem. Rozległe, szerokie plany występują obok dopracowanych wnętrz domów
oraz miasta w stylu niemieckiego ekspresjonizmu. Zaskakujące zwroty akcji na
poziomie formy odzwierciedlają natomiast finezyjne jazdy kamery, która często
przedstawia wydarzenia z nieoczekiwanych punktów widzenia.
Nie
można nie wspomnieć również o słoweńsko-niemieckiej animacji „Boleś” w
reżyserii Špeli Čadež. Natrętna sąsiadka raz za razem odwiedza pozbawionego
weny pisarza. W końcu on odkrywa, że może ją podglądać przez regał z książkami
oraz że nie może pisać, gdy jej nie ma. Za to w jej obecności pisze rzeczy
niezbyt ambitne. Interesująca diagnoza twórczej niemocy, sąsiedzkich animozji
oraz odrobiny szaleństwa z zaskakującym zakończeniem na deser. A przy okazji
zabawa formą, podczas której można zgubić poczucie rzeczywistości. Z jednej
strony biorąca rzeczywistość w nawias animacja, a z drugiej na tyle wciągająca
wizja rzeczywistości, że nie sposób nie dociekać, o co tak naprawdę chodzi i co
motywuje bohaterów.
Za
formalną ciekawostkę może też uchodzić „Panna Todd” w reżyserii Kristiny Yee –
13-minutowy musical biograficzny w formie animacji poklatkowej. Zainspirowana
historią prawdziwej postaci brytyjska produkcja opowiada o pierwszej kobiecie,
która zaprojektowała i zbudowała samolot. O jej niezwykłej wytrwałości,
determinacji i pasji. W pełnokrwistych bohaterów wcielają się papierowe,
malowane lalki, którym głosów i mimiki udzielili prawdziwi aktorzy. Ujmuje
zarówno warstwą wizualną, jak i dźwiękową.
W krainie
różnorodności
Spośród
filmów aktorskich jury doceniło znakomicie zagrany i ujmujący zdjęciami
duńsko-islandzki „Fiord wielorybów” w reżyserii Guðmundura Arnara Guðmundssona.
Intymną, kameralną opowieść o silnej relacji łączącej dwóch braci mieszkających
razem z rodzicami na fiordzie, z dala od ludzkich osad. Młodszy przyłapie
starszego na próbie samobójczej i w nietypowy sposób spróbuje zapobiec podobnym
wypadkom w przyszłości. Klasyczna narracja i sprawnie budowane napięcie
zmierzają do punktu kulminacyjnego, a rozległe skandynawskie pustkowia,
pozbawione żywych kolorów, wprawiają w melancholijny nastrój. Niezbyt to
efektowne, ale bardzo wnikliwe i prawdziwe. I właśnie dlatego chwyta za serce.
Publiczność
doceniła natomiast 20-minutowy czeski „Strach” – aktorski film zainspirowany
wydarzeniami z Brzecławia z kwietnia 2012 roku, które wskutek nagłośnienia
przez media urosły do rangi ogólnokrajowego skandalu. Dzieło Martina Krejčíego
nie skupia się jednak wyłącznie na mechanizmach rządzących mediami i błyskawicznym
rozprzestrzenianiu się informacji. Pod nieobecność rodziców 15-latek organizuje
w domu imprezę. Dochodzi do wypadku, w wyniku którego trafia do szpitala. Ze
strachu przed odpowiedzialnością opowiada mamie i lekarzowi zmyśloną historię,
którą zainteresuje się policja, telewizja, artyści i opinia publiczna. Im dalej
brnie w kłamstwo, tym trudniej wszystko odwołać i przyznać się do błędu. Nie
tematycznie, lecz psychologicznie „Strach” przypomina głośne „Polowanie” Thomasa
Vinterberga, tyle że traktuje problem niesprawiedliwych pomówień od strony
niesłusznie oskarżającego, a nie oskarżanego. Cenna przestroga, a zarazem
przyzwoite kino z elementami humorystycznymi.
Perfekcyjną
realizacją wyróżniała się także „Sekwencja” w reżyserii Carlesa Torrensa.
20-minutowy film przedstawia historię chłopaka, który stał się głównym
bohaterem koszmaru śnionego przez wszystkich ludzi na świecie. Śniący nie są w
stanie nie reagować na postać ze świata snu, którą widzą na jawie. Obraz
zaskakuje niekończącymi się zwrotami akcji. Wywołuje poczucie zagubienia,
odzwierciedlające odczucia głównego bohatera rzuconego w środek wydarzeń,
których nie jest w stanie pojąć. Jednocześnie film nie jest chaotyczny.
Zachowuje konsekwencję formalną, estetyczną i fabularną, dzięki której trzyma widza
w napięciu do ostatniej minuty. Oczywiście na końcu również nie zabraknie
zaskakującego zwrotu akcji i nawiązania nowej gry z widzem. Gry, która może się
toczyć już po zakończeniu seansu.
Spośród
filmów niewyróżnionych przez jury i publiczność na uwagę zasługują eksperymenty
formalne. W sekcji Odkrycia krótkometrażowe zaprezentowano zainspirowany
prawdziwą historią kosowski „Balkon” w reżyserii Lendity Zeqiraj. Akcja
20-minutowego filmu zawiązuje się, gdy przechodnie spostrzegają dziesięciolatka
siedzącego na krawędzi balkonu znajdującego się na czwartym piętrze. Sąsiedzi
wzywają straż pożarną i policję, a pod blokiem błyskawicznie zbierają się gapie
– od inteligentów, przez dzieci, aż po złodziejaszków. Z panującego chaosu
wyłania się przekrojowy obraz kosowskiego społeczeństwa. Cały film zrealizowano
w jednym ujęciu. Kamera kluczy między bohaterami, co i raz spogląda ku górze i
w znakomity sposób oddaje panujący nieporządek oraz wzbudza w widzu poczucie
zagubienia. W sensie dosłownym jest to zagubienie w chaosie sytuacji, lecz w
sensie uniwersalnym zagubienie w chaosie życia. Ekipa filmowa potrzebowała
dziewięciu dni i 24 dubli, by osiągnąć zamierzony efekt.
Poza
konkursem pokazano także izraelskie „Wakacje” w reżyserii Sharona Maymona i Tal
Granit – film dojrzały i kompletny, w przekonujący sposób przedstawiający historię
miłosnego trójkąta. W ciągu zaledwie 22 minut, dzięki subtelnym sugestiom,
często konstruowanym wyłącznie przy pomocy obrazów, można doskonale zorientować
się w sytuacji bohaterów, a także – co kluczowe – w grzechach z ich
przeszłości. Grzechach, o których nie można zapomnieć. Przypadkowe spotkanie podczas
wakacji pobudzi nie tylko pamięć, lecz także wywoła emocje, które trudno
opanować. Napięcie będzie rosło dwutorowo – bo z jednej strony stara, wydawało się,
że już bezpiecznie zagrzebana, tajemnica może wyjść na jaw, a z drugiej pojawia
się szansa odnowienia romansu, który znów trzeba będzie ukrywać. Znakomicie
skomponowany i dopracowany pod względem scenariusza obraz można uznać za
izraelską wariację na temat ciągu dalszego „Płynących wieżowców” Tomasza
Wasilewskiego, ponieważ film zawiera zarówno wątki homo-, jak i
heteroseksualne.
Za
eksperyment formalny można również uznać francusko-chińską „Maślaną lampę” – film
z udziałem aktorów, lecz o szczątkowej fabule i cechach dokumentu. Reżyser Hu
Wei zaprezentował obraz konceptualny, a zarazem antropologiczny. Młody wędrowny
fotograf organizuje tybetańskim nomadom sesję zdjęciową. Swoich bohaterów
ubranych w tradycyjne stroje umieszcza w kontekście, do którego zazwyczaj
kompletnie nie pasują. Tło fotografii stanowią plansze z widokami zachodnich
willi, plaży z palmami czy Eurodisneylandu. Egzotyczne dla Tybetańczyków widoki
zasłaniają najbardziej pociągające z punktu widzenia mieszkańców Zachodu
zaśnieżone szczyty Himalajów. Jak widać – piękno to pojęcie względne.
Różnorodność
– to słowo, które najlepiej opisuje Konkurs Filmów Krótkometrażowych 29.
Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Mieliśmy z nią do czynienia zarówno na
poziomie treści, jak i formy. Tematycznie prezentowane w Warszawie obrazy za
punkt wyjścia obierały zarówno wydarzenia autentyczne, jak i fikcję literacką.
Często podstawą do ich realizacji były też scenariusze oryginalne, czerpiące
przede wszystkim z fantazji twórców. Formalnie już same animacje dowiodły
wszechstronności filmowców, którzy z dużą sprawnością operują rozlicznymi i
często bardzo różnorodnymi środkami wyrazu. Filmy aktorskie poza mnogością
estetyk charakteryzowała też różnorodność konwencji oraz czerpanie z licznych
gatunków. Od sensacji przez thriller po czarną komedię. A najważniejsze w tej różnorodności
wydaje się to, że dużo konkursowych filmów stało na wysokim poziomie –
niezależnie od tego, w jakim stylu zostały zrealizowane.
Bartosz
Wróblewski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz