10 dni, 9 sal
kinowych, 5 sekcji konkursowych i przeszło 200 filmów dla ponad 100
tys. widzów – rozpoczyna się Warszawski Festiwal Filmowy,
największa tego typu impreza w Polsce.
Nie ma sensu szukać
wspólnego profilu dla wszystkich filmów, finezyjnego klucza, dzięki
któremu z setek dzieł wyciągnie się jakiś jeden, uniwersalny
obraz. Siła festiwalu polega na jego różnorodności. Fabuły i
dokumenty, długi i krótki metraż, dzieła uznanych twórców i
debiutantów, setki historii, dziesiątki form – kino nie ma jednej
twarzy. Przez ekrany Kinoteki i Multikina przetoczy się kalejdoskop
ruchomych obrazów, w którym odbije się świat w całej swojej
fascynującej złożoności.
Tę niezwykłą podróż
po różnorodności rozpocznie „Zatrzymane życie” Uberto
Pasoliniego, nomen omen, kino drogi. John May przemierzy Wielką
Brytanię w poszukiwaniu krewnych zmarłego sąsiada. Do domu powróci
odmieniony. Trudno powiedzieć, jak ta filmowa podróż wpłynie na
widzów, ale może się cieszyć sporym powodzeniem. W główną rolę
wciela się bowiem znany z filmów Mike'a Leigh, ale też „Sherlocka
Holmesa” Guya Ritchiego, Eddie Marsan. Partneruje mu gwiazda
popularnego również w Polsce serialu „Downton Abbey”, Joanne
Froggat.
Prawdopodobnie jednak
nic nie przebije popularnością pokazywanej na zamknięcie festiwalu
„Wenus w futrze” Romana Polańskiego – adaptacji sztuki o
pokrętnych relacjach pewnego reżysera i zgłaszającej się do
niego na przesłuchanie aktorki. Skazane na sukces są także polskie
obrazy – „Ida” Pawła Pawlikowskiego, świeżo opromieniona
tryumfem w Gdyni, oraz „W ukryciu” Jana Kidawy Błońskiego.
Do Warszawy przyjedzie
także nagrodzona w Berlinie „Gloria”, tragikomedia o
dojrzałej kobiecie poszukującej prawdziwej miłości. Warto
zobaczyć, jak radzi sobie ze swoją kapryśną karierą David Gordon
Green, reżyser zarówno bardzo dobrych, jak i wyjątkowo złych
filmów. Jego „Prince Avalanche” należy podobno do tej pierwszej
kategorii. Dopieszczeni zostaną miłośnicy kina azjatyckiego, nie
tak często obecnego u nas w regularnej dystrybucji. Ciekawą
propozycją może się okazać „Powrót przyjaciół: znowu razem”,
kontynuacja przeboju Takeshiego Kitano sprzed ponad 15 lat.
Warto jednak podróżować
również poza kręgiem najgłośniejszych produkcji i poszukać tych
filmów, które trudno będzie kiedykolwiek zobaczyć poza
festiwalem. Ich kopalnią są sekcje „Wolny Duch” – dla dzieł
niezależnych i nowatorskich – oraz „1-2”, dla debiutów i
drugich filmów. Coś dla siebie znajdą także miłośnicy
dokumentów, a także obrazów krótkometrażowych – to rzadka
okazja, by obcować z tą niekinową formą. Dla zmęczonych
filmowymi nowościami organizatorzy zaproponowali pakiet klasycznych
polskich filmów w zremasterowanej wersji.
Na każdym festiwalu
filmowym najważniejszy jest widz, w Warszawie jest to jednak
szczególnie widoczne. To publiczność decyduje o przyznaniu
najważniejszej nagrody. W ubiegłych edycjach zwyciężały
najsłynniejsze dzieła współczesnego kina, takie jak „Walc z
Baszirem”, czy „Życie na podsłuchu”. Ostatnio jednak
tryumfowały dzieła polskich twórców: „Imagine” i „Róża”.
Czy to dobry prognostyk dla „Idy” i „W ukryciu”? Przy takiej
różnorodności niezmiernie trudno to orzec. Z dobrym festiwalu
filmowym jest bowiem jak z piłką nożną – wszystko może się
zdarzyć.
Jan Bliźniak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz