Prosta droga niknąca w oddali, jasne, błękitne niebo, przez otwarte okno
wiatr mierzwi włosy. Samochód, życzliwie pomrukując, mknie ku przygodzie, a z
radiowych głośników dobiega...
Właśnie, co takiego może
dobiegać z samochodowego radia w czasie letniej podróży? Rozkosznie kiczowate
wakacyjne przeboje? A może nieśmiertelne hity sprzed lat? Pomysłów jest pewnie
tyle, co urlopowiczów na plaży w Kołobrzegu i nie ma możliwości wskazania
najlepszego. Z pewnością jednak warto rozważyć, co ma w tym zakresie do
zaproponowania muzyka filmowa.
„Bezdroża” („Sideways”)
We wspaniałej opowieści o
winie, dojrzałości i męskiej przyjaźni bohaterom towarzyszy najwybitniejsza
bodaj kompozycja Rolfe Kenta. W takt swawolnych jazzowych utworów podróżują oni
po pokrytej winoroślami Kalifornii. „Bezdroża” świetnie sprawdzą się także w
samochodzie mknącym po Mazurach. Wpadające w ucho dynamiczne, ale nie
pospieszne, melodie grane na instrumentach dętych (ze szczególnym
uwzględnieniem saksofonu), wzbogacone ciepłą perkusją i łagodnym fortepianem
przywołują w myślach słońce, relaks, otwarte przestrzenie. Czasem kolorytu doda
harmonijka, czy banjo, keyboard dorzuci rozczulające skojarzenia z przebojami
sprzed 30-40 lat. Nad całością zaś unosi się lekko niedzisiejszy duch z
obietnicą młodzieńczej wolności, luzu i przygody.
„Kikujiro” („Kikujiro no natsu”)
Gdyby stworzono plebiscyt
najsłynniejszych utworów skomponowanych przez Joe Hisaishiego, „Summer” – suitę
z filmu „Kikujiro” – z pewnością znalazłoby się w ścisłej czołówce. Japończyk
jest co prawda niezrównanym melodystą, lecz tym razem osiągnął prawdziwie
mistrzowski poziom. Rdzeń stanowi temat główny oparty na ulubionych przez
kompozytora instrumentach: fortepianie i smyczkach. W ponad sześciu minutach
udaje mu się połączyć ciepłą empatię, tkliwy liryzm i radosną dynamikę. Cały,
niedługi album niesiony jest siłą tego utworu, którego fragmenty wracają w
kolejnych wariacjach. W obrazie, zaskakująco jak na twórczość Takeshiego Kitano
łagodnym i sympatycznym, muzyka ilustruje podróż ciamajdowatego gangstera i
małego chłopca w poszukiwaniu matki tego ostatniego. Z pewnością jednak może
się też stać nieodłącznym kompanem innych wakacyjnych wypraw.
„Mikołajek” („Le Petit Nicolas”)
Klaus Badelt najbardziej znany
jest z idealnej kopii pomysłów Hansa Zimmera w pierwszej części „Piratów z
Karaibów”, ale od tego czasu wykonał spory krok naprzód. Szczególnie korzystnie
działa na niego francuskie powietrze, to właśnie dla swoich zachodnich sąsiadów
Niemiec popełnił „Mikołajka”. Czego w tej ścieżce dźwiękowej nie ma! Są i
wielobarwne muzyczne pościgi, dowcipne pastisze kompozycji do obrazów
sensacyjnych i romansów, sielankowe pogwizdywanie, niewinne partie na dziecięcy
chór. Badelt prezentuje tu nieokiełznaną, bogatą wyobraźnię, w całej pracy aż
roi się od drobnych niespodzianek i zaskakujących zwrotów. Nie sposób się przy
niej nudzić, łatwo natomiast dać się ponieść nieodpartemu urokowi i szalonej
fantazji. Na emocjonujące, a przy tym radosne i pogodne wakacje (niekoniecznie
z dziećmi) pasuje jak ulał.
„Terminal” („The Terminal”)
John Williams jest dobry na
wszystko, również na urlop. W tym przypadku towarzyszy co prawda dość
niefortunnej wyprawie, która kończy się długim uwięzieniem na lotnisku, ale
jego muzyka świetnie odnajduje się także w innych okolicznościach. „Terminal”
jest w końcu komedią, więc jego ścieżkę dźwiękową charakteryzuje swoboda i
lekkość. Czuć to przede wszystkim we wspaniałym temacie głównym, gdzie klarnet
swawolnie prześlizguje się po skocznej melodii. Maestro serwuje także pierwszorzędne
tango oraz łagodny temat miłosny. Wszystko to z charakterystyczną dlań
elegancją i mistrzostwem w wykorzystaniu wszelkich barw, jakie potrafi zapewnić
głębokie brzmienie pełnej orkiestry. Trochę luzu dodaje zaś delikatnie jazzowe
poszycie. Do zasłuchania nie tylko w oczekiwaniu na samolot.
„Wielki Gatsby” („The
Great Gatsby”)
Pewnie niewiele osób będzie
miało okazję uczestniczyć w imprezie chociaż zbliżonej rozmachem do przyjęć,
jakie pewnego lata organizował Jay Gatsby. Można jednak zorganizować sobie ich
namiastkę, dzięki przebojowej ścieżce dźwiękowej do filmu Baza Luhrmanna.
Stanowi ona szalony rajd po współczesnej muzyce rozrywkowej, wydobywając z niej
szyk i dekadencki blichtr. Pozwala się zanurzyć zarówno w ambitnych,
zaskakujących kawałkach (doskonały cover „Back to Black”), jak i niewątpliwej
tandecie. W tej ekscytującej mieszance popu, r’n’b, rapu i rocka znalazło się
też miejsce dla dyskretnej staroświeckiej nuty, którą najdobitniej reprezentuje
The Bryan Ferry Orchestra. Dodaje ona całości nieco elegancji i równoważy
agresywny, dyskotekowy rytm, czy obowiązkowy dziś dubstep. Rozdzierające miłosne
ballady (z przebojem „Young and Beautiful” Lany Del Rey na czele) stanowią
idealne tło do wdzięcznego kiwania się przy świetle księżyca. Hity z „Wielkiego
Gatsby’ego” powinny w tym sezonie znaleźć się w repertuarze każdego szanującego
się DJ’a, a uczestnictwa w okraszonej nimi imprezie nie warto sobie odmawiać. W
końcu, jak zapewnia Fergie, małe przyjęcie jeszcze nikogo nie zabiło. Duże
zresztą też.
Jan Bliźniak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz