Przeżyjmy to jeszcze raz?
Najnowszy dokument Marcina Koszałki to nie film o piłce nożnej. To intymna, szczera opowieść o marzeniach, tęsknocie i porażce. Fenomen piłkarskiego widowiska sprowadzony do jednostkowego doświadczenia.
Najnowszy dokument Marcina Koszałki to nie film o piłce nożnej. To intymna, szczera opowieść o marzeniach, tęsknocie i porażce. Fenomen piłkarskiego widowiska sprowadzony do jednostkowego doświadczenia.
Pozornie
film skupia się na przygotowaniach polskich piłkarzy do mistrzostw
Europy 2012 i o przebiegu samego turnieju z perspektywy obrońców
reprezentacji Polski - Damiena Perquisa i jego rodziny oraz Marcina
Wasilewskiego. Oglądamy piłkarską drużynę podczas przygotowań w Austrii,
towarzyskiego spotkania z Niemcami w Gdańsku, w końcu możemy przeżyć
trzy mecze podczas samego turnieju. Jednak zagorzali fani futbolu będą
zawiedzeni. Wprawdzie zobaczymy bramkę Roberta Lewandowskiego, która
spowodowała eksplozję radości w polskich sercach, spektakularną obronę
karnego przez Przemysława Tytonia i atomowy strzał Kuby
Błaszczykowskiego, jednak wizja Koszałki daleka będzie od standardu
telewizyjnych relacji. Śledzić będziemy nie lot piłki, ale reakcje zawodników – uśmiech i łzy.
Dynamiczne fragmenty sportowego karnawału są jedynie przerywnikami monolitycznej, choć nieco chaotycznej opowieści. Pierwszym narratorem-bohaterem jest naturalizowany Polak – Perquis. Dla francuskiego piłkarza z polskim paszportem (otrzymanym kilka miesięcy wcześniej) turniej w kraju babci jest szansą pokazania się i udowodnienia, że nie jest francuskim śmieciem, jak miał go nazwać legendarny bramkarz Jan Tomaszewski. Osią opowieści Perquisa jest jego relacja z apodyktycznym ojcem. Piłkarz wyznaje, że sukcesy sportowego były dla niego szansą zdobycia ojcowskiej miłości. Drugim narratorem-bohaterem jest Marcin Wasilewski, typ twardziela o miękkim sercu. Dla „Wasyla” EURO to ostatnia szansa na reprezentacyjny sukces. Piłkarz jest świadom upływającego czasu: wspomina nieudane turnieje z poprzednich lat, wraca pamięcią do czasów dzieciństwa, kiedy nowe trampki były marzeniem, a piłka nożna jedyną szansą na wyrwanie się ze smutnej rzeczywistości Nowej Huty. Wasilewski podkreśla, że kocha żyć – każdy umiera, ale nie każdy żyje - wyznaje.
Obu zawodników łączy nie tylko ból fizyczny (wracają po ciężkich kontuzjach), ale i egzystencjalny związany z poczuciem wykluczenia: Perquis nazywany „farbowanym lisem” dla wielu kibiców jest obiektem pogardy. Wasilewski wie, że całe jego życie to piłka nożna i nic innego nie potrafi robić – obaj chcą uwodnić swoją wartość, pokazać kibicom, że warto na w nich wierzyć. Jednak, ostatecznie finał jest każdemu znany. Rozczarowanie jakie sprawili fanom jest dla nich największym dramatem.
Legenda
Z perspektywy sportowych osiągnięć drużyny Franciszka Smudy tytuł filmu wydaje się być kpiną. Ale
może być też pytaniem o istotę piłkarskiej legendy. Na ekranie często
(aż do przesady) pokazywany jest uśmiechnięty i zadowolony z siebie
Grzegorz Lato. Ówczesny prezes PZPN oglądając sparingi reprezentacji
wspomina własne mecze (reżyser wkleja materiały archiwalne np: słynny
mecz Polska – Brazylia z 1974 r.) Król strzelców Mistrzostw Świata w
Niemczech, członek ekskluzywnego klubu Wybitnego Reprezentanta
przekreślił swoją "legendę". Dziś nie jest stawiamy za wzór młodym sportowcom. Koszałka pokazuje zresztą niejednoznaczność i przewrotność tego pojęcia – wedle reżysera zakończone katastrofą starania Perquisa i
Wasilewskiego mogą stać się legendarne, świetnie wpisując się w
typowo polski, romantyczny schemat szlachetnej porażki.
Najnowszy dokument Koszałki jest umiejętnie zmontowany, przerywnikiem pomiędzy wątkami jest ciekawa animacja, jednak wszystkie estetyczne dodatki burzą ciągłość fabularną. Rozczepienie na kilka wątków sprawia, że reżyser ślizga się po powierzchni, żadna z historii nie ma wyraźnej pointy. Niestety
utalentowany reżyser nie wykorzystał ogromnej szansy spojrzenia jak
wygląda życie kadry „od kuchi”. Bardzo szkoda, bo materiał był
znakomity. Film przypomina grę reprezentacji: Miało być jak nigdy,
wyszło jak zwykle. Dokument nie spodoba się także sportowym widzom,
którzy spodziewają się smaczków prosto z szatni, wyjaśnień
klęski, usprawiedliwień. Nic z tych rzeczy: otrzymujemy ładną opowieść,
ale jest to widok z naprawdę dalekiej trybuny.
Rafał Pikuła
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz