środa, 15 lutego 2012

„Code blue”, reż. Urszula Antoniak


„Code blue” właściwie mógłby obyć się bez słów - cisza i samotność stanowią świetnie uzupełniającą się parę. Mógłby, a może nawet powinien, bo o śmierci wypada milczeć. Na szczęście, film Urszuli Antoniak daleki jest od tego, co należy. Nie stroniący od ukazywania dosłownego, przyziemnego wymiaru umierania obok należących do sfery emocjonalnej, związanych z osamotnieniem przeżyć - „Code blue” tworzy odważną kombinację, w której nieustannie przenika się fizyczność i duchowość. 

Scenerię dla oddziaływania tych dwóch przeciwieństw stanowią miejsca naznaczone obecnością głównej bohaterki. W istocie, obecność  to słowo, które wcale nie oddaje charakteru jej „bycia”. Marian to szczupła, wyglądająca na dużo starszą niż w rzeczywistości, pielęgniarka pracująca w klinice dla śmiertelnie chorych. Gdy cicho przechadza się szpitalnymi korytarzami podczas conocnych dyżurów ma w sobie coś ze zjawy. Zupełnie jakby znajdowała się już po tamtej stronie. Czy sformułowanie „pracująca w klinice” jest tu jednak na miejscu? Klinika jest dla Marian czymś więcej - właściwym domem, bezpiecznym schronieniem. Życie prawdziwie spełnione toczy się pośród umierających, bo poza murami szpitala czeka przeszywająca samotność. Bliższa relacja jest możliwa wyłącznie z kimś, kto pozostaje na skraju życia i śmierci, a więc kimś równie osamotnionym co ona sama. Bywa, że za sprawą Marian pacjent odchodzi - w geście pomocy, kobieta podaje przedtem odpowiednią dawkę leku. Nie łatwo stwierdzić, czy rzeczywiście w grę wchodzi współczucie, bo trudno jest Marian zaufać.




Obserwując z bardzo bliska niemy krzyk agonii chorego w jednym z pierwszych ujęć filmu, wstępujemy w rejony całkowicie nieznane. Ten właśnie sygnał, paradoksalnie bez udziału słów, łamie milczenie i zapowiada przejście do strefy wszechobecnej śmierci. Miejsce, gdzie można ją znaleźć, wypartą pod naporem życia i skrzętnie ukrytą, przypomina ocean dzięki czystości kolorów otoczenia oraz ciszy przeplatanej delikatnym szumem aparatury medycznej. W tym niepokojącym środowisku Marian odnajduje się znakomicie. Gdy większość osób odrzuca myśli o śmierci, ona w życiowej sile widzi zagrożenie - nie czuje zatem oporu przed odebraniem życia pacjentom, niosąc im tym samym ulgę. Chociaż każdego dnia strach i awersja przybierają na sile, gdy tylko Marian ostrożnie przekracza próg swojego mieszkania, gdy jedzie autobusem czy robi zakupy, życie nieoczekiwanie się o nią upomni. Jak wyzna koleżance z pracy, przeczuwa, że „coś nadciąga” - i rzeczywiście, jej na nowo rozbudzony instynkt nie pomyli się. Erotyczna relacja z sąsiadem z początku będzie tylko pokusą, a potem ostateczną próbą przełamania impasu i szansą powrotu do świata żywych.

„Code blue” zmusza do wnikliwej obserwacji każdego detalu i reakcji. Trudno oprzeć się wrażeniu, że  poza tym co widzimy na ekranie, równolegle rozgrywa się akcja osobnego filmu reżyserowanego niezależnie w psychice bohaterki. Widzowi pozostają tylko strzępki: gesty, zachowania i słowa, które nie do końca pozwalają rozwikłać zagadkę inności Marian. Oglądany jakby przez dziurkę od klucza jej prywatny świat, powinien być bliższy wszystkim poszukującym. Tylko w ekstremach, czyli w śmierci i erotyce spodziewać się możemy najintensywniejszej, satysfakcjonującej relacji międzyludzkiej, zdaje się sugerować w swoim filmie Urszula Antoniak. 

NATALIA DĄBROWSKA             

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz