piątek, 7 listopada 2014

"Interstellar", reż. Christopher Nolan

Międzygwiezdne ambicje

"Interstellar", nowe epickie dzieło Christophera Nolana, zbiera pozytywne opinie za oceanem - na Starym Kontynencie może mu nie być tak łatwo. Reżyser "Incepcji" podążył śladami Terrence'a Malicka i do Wielkiego Konceptu, Wielkich Słów oraz Wielkich Symboli dookoptował blockbusterowe standardy. Czy idzie za nimi Wielkie Kino?

Bliżej nieokreślona przyszłość. Katastrofy klimatyczne, wyniszczające zboża choroby zwiastują koniec ludzkiego panowania na Ziemi. Z odkrywców i pionierów – mówi rozżalony Cooper (Matthew McConaughey) – staliśmy się farmerami. W głodującym świecie nie ma miejsca na myślenie o gwiazdach, NASA przeszło do podziemia, a lądowanie na Księżycu w najnowszych podręcznikach do historii uznawane jest za zimnowojenną mistyfikację. Cooper, były pilot, mieszka z córeczką, synkiem oraz ojcem pośród zakurzonych, umierających pól kukurydzy. Dziwne anomalie zaprowadzą go do ukrytej bazy NASA - tam Brand (Michael Caine), jego dawny profesor, wtajemnicza go w program międzygalaktycznej podróży ratunkowej prosto przez czasoprzestrzenny tunel, który w tajemniczych okolicznościach pojawił się w obok Saturna kilkadziesiąt lat wcześniej.

Matthew McConaughey w "Interstellar", reż. Christopher Nolan / Warner Bros.
Ultimate Trip - słynne hasło reklamowe z plakatu "2001: Odysei kosmicznej", które w latach 60. przyciągało do kin wielbicieli narkotycznych podróży, mogłoby widnieć na plakatach "Interstellar". Mogłoby, ale choć Nolan z całych sił próbuje zadziwić, oczarować i na wszystkie czasy wyczerpać "filmową ostateczność", jego filmowi brakuje intelektualnej dyscypliny dzieła Kubricka, do którego  nawiązuje. Nagromadzenie metafizycznych zdarzeń, czasoprzestrzennych skoków, przepływających w okamgnieniu dekad nadawałoby się na kolejną część sagi Arthura C. Clarke'a, ale intelektualna droga na skróty zbliża film Nolana do pulpowej ekranizacji "2010: Odysei kosmicznej" Petera Haymes'a. "Interstellar" to z jednej strony upstrzona  naukowymi terminami rozprawa o czarnych dziurach, horyzontach zdarzeń i tunelach czasoprzestrzennych, z drugiej, skrojona pod mainstreamowego widza opowiastka o prawdziwej miłości - jedynej rzeczy, która pokonuje przestrzeń i czas.

Mamy więc wirującą stację "Endurance" fotografowaną w podobnych ujęciach co "tańcząca" w takt Straussa stacja orbitalna z "2001" (w tle słyszymy kompozycję Hansa Zimmera, w której pobrzmiewają echa wiedeńskiego walca), dwa komputery pokładowe żonglujące żartami na temat swoich ludzkich-nieludzkich charakterów i tunel czasoprzestrzenny w okolicach Saturna (czyli tam gdzie pierwotnie miał znajdować się u Kubricka Monolit-portal). Brakuje jeszcze tylko zdjęcia reżysera "Lśnienia" w podręczniku, z którego dzieci uczą się o "mistyfikacji Apollo".
 Gargantua - czarna dziura w "Interstellar", reż. Christopher Nolan / Warner Bros.

"Interstellar" cierpi z powodu podobnych usterek co "Mroczny Rycerz powstaje". Przez trzy godziny Nolan mnoży logiczne wątpliwości. Dlaczego umierająca ludzkość potrzebuje rzekomo więcej farmerów niż inżynierów skoro wielohektarowe pola koszą zaawansowane, samobieżne kombajny? Skąd utajnione i odcięte od dotacji NASA ma środki na kolosalny kosmiczny program?

Gdy zasady rządzące wykreowanym światem coraz bardziej się zacierają, reżyser zasypuje widza zamiecią dialogowych ekspozycji. Podczas jednej sceny dowiadujemy się o mistyfikacji lądowania księżycowego, okolicznościach śmierci żony Coopera, jego dawnym zawodzie oraz żywieniowym kryzysie. Ustami swoich bohaterów Nolan tłumaczy rzeczy przez kulturę popularną wielokrotnie przerobione i które astronauci powinni znać (mądrości w rodzaju czas jest względny). Nad zagadnieniami dla filmu kluczowymi tylko się prześlizguje - zbawcza teoria nad którą pracuje profesor Brad jest równie mglista i bełkotliwa co "Teoria Zero" w ostatnim filmie Terry'ego Gilliama. Gdy Nolan opowiada obrazami i pozwala swoim aktorom wyrażać proste emocje osiąga dużo lepsze efekty. Końcowy zwrot akcji idealnie pasuje do układanki zostawianych filmowych tropów i paradoksalnie działa ponieważ jest wizualnym ekwiwalentem trudnej do wyrażenia słowami, ale interesującej idei postrzegania czasu.  Niestety magię imponującej i wzruszającej sceny musi zburzyć podana chwilę później, rozwiewająca wszystkie wątpliwości ekspozycja. 

Świetną aktorską pracę wykonuje Mathew McCanaughey. Choć wygląda jak wyjęty z planu "Detektywa", tworzy całkiem wiarygodną postać kosmicznego kowboja. Mimo, że przez większość czasu nie dzieli ekranu ze swoją filmową córką Murph (Mackenzie Foy, Jessica Chastain, Ellen Burstyn) - ich więź jest silna i wiarygodna, poza ostatnią sceną, w której osuwa się w zupełną ckliwość. Niestety drugi plan jest przeciętny – chemia między Cooperem, a graną przez Anne Hathaway Amelią istnieje tylko na papierze, a Michael Caine wcielający się w postać profesora Branda przez większość scen wygląda na znużonego i myślami będącego wciąż na planie Nolanowskiej trylogii o Batmanie. 


robot TARS w "Interstellar", reż. Christopher Nolan / Warner Bros.

Hans Zimmer, etatowy kompozytor Nolana, postawił na natchnione (czasem aż za bardzo) brzmienie organów. Szczęśliwie nie uświadczymy w "Interstellar" potężnych dźwięków rodem z "Incepcji", które stały się zmorą hollywoodzkich trailerów, natomiast podobnie jak w "Grawitacji" Cuaróna muzyka jest świetnie zmontowana z paraliżującą, kosmiczną ciszą.      

Trudno nie docenić ogromnego wysiłku i ambicji, które leżą u podstaw "Interstellar" - w filmie czuć wyraźne inspiracje Nolanów prozą Clarke'a czy Asimova. Z jednej strony mamy zapierające dech efekty specjalne - wyrenderowanie pojedynczej klatki niektórych partii filmu zajmowało 100 godzin. Obrazy czarnych dziur i czasoprzestrzennych tuneli nie są czystą fantazją - o naukowe prawdopodobieństwo dbał znany astrofizyk Kip Thorne. Z drugiej strony, "Interstellar" to nietrafione estetyczne wybory - komiczne i niepraktyczne roboty TARS/CASE, które nie mają w połowie tyle charyzmy co GERTY z "Moon" Duncana Jones'a, o HALu nie wspominając. Do tego obce stylistycznie, pojawiające się znikąd wstawki dokumentalne i wypowiadane naukowym tonem banały o sile miłości rodem z "Wszystko dla miłości" Thomasa Vinterberga.  Wagi skoków czasowych i mijających lat prawie się nie odczuwa, a kosmiczna podróż wydaje się niedzielną wycieczką za miasto. Jedno z Praw Murphy'ego - córka Coopera zawdzięcza naukowcowi swoje imię - brzmi: Jeżeli udoskonalasz coś dostatecznie długo – na pewno to zepsujesz. Nolan celował w gwiazdy. Przestrzelił.


Krystian Buczek

"Interstellar”, reż. Christopher Nolan, prod. USA, Wlk. Brytania, premiera: 7 listopada 2014 (Polska) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz