Nasz mały Underground
Ester
(Julia Pogrebińska) biegnie ulicą miasta. Na sobie ma nową, zwiewną sukienkę,
wiatr rozwiewa jej czarne kręcone włosy. To chwila, o której marzyła odkąd to
wszystko się zaczęło. Polska jest wolna, wojna dobiegła końca. Wokół powiewają
czerwone flagi, żołnierze Związku Radzieckiego wyparli niemieckiego okupanta.
Dziewczyna otwiera oczy. Nadal znajduje się w ciemnej komórce pod podłogą. To
był jedynie sen.
Do swojego małego schronu zeszła, gdy Niemcy zaczęli
masowe wywózki Żydów do obozów koncentracyjnych. Pomocy udzielił jej przyjaciel
ojca (Krzysztof Stroiński), po śmierci żony mieszkający ze swoją dorosłą córką,
wiolonczelistką Janiną (Magdalena Boczarska). Kobieta początkowo nie kryje
swojej niechęci do Ester. Obawia się konsekwencji, z którymi wiąże się
ukrywanie młodej Żydówki. Wszystko zmieni się jednak gdy i jej ojciec zostanie
aresztowany podczas ulicznej łapanki. Od tej pory Ester stanie się jedyną
bliską jej osobą.
Między młodymi kobietami wywiąże się specyficzna więź, spotęgowana
kolejnymi traumatycznymi wydarzeniami, która z czasem przerodzi się w pełną
pasji erotyczną fascynację. Zaborczy charakter Janiny sprawi, że zapragnie ona Ester
tylko dla siebie. Potrzeba bliskości i strach przed opuszczeniem będą na tyle
silne, że gdy wojna faktycznie dobiegnie końca, Janina postanowi nie wspominać
o tym niczego nieświadomej dziewczynie.
To kluczowy moment w filmie Kidawy-Błońskiego. Od
tej pory stajemy się świadkami gry, w której to główna bohaterka zaczyna
kreować własny wyimaginowany świat. W nim Niemcy nadal okupują miasto, a
jedynym bezpiecznym miejscem dla Ester pozostaje kryjówka pod podłogą salonu.
Podtrzymanie tej iluzji nie jest jednak proste. Spirala kłamstw i zbrodni
napędza się, wpychając Janinę w ramiona obłędu. Tymczasem nazistowskie symbole
płoną w ogniskach, na ulice wjeżdżają radzieckie czołgi a kontrolę w państwie
przejmuje Urząd Bezpieczeństwa. Sen Ester zaczyna się spełniać, lecz ktoś nie
pozwala jej się obudzić.
Podczas seansu, widz kilkukrotnie doświadczy
swoistego deja vu. Ukrywający się Żydzi, uliczne łapanki i poszukujący złota,
wszechwiedzący ubecy. Wszystko to widzieliśmy już wielokrotnie. Polscy twórcy
eksploatując do granic możliwości tą tematykę sami zamknęli się w hermetycznym
kokonie. Zdając sobie sprawę, że nie łatwo dziś sprostać oczekiwaniom coraz
bardziej wymagającego audytorium, Kidawa-Błoński stara się wycisnąć ze swojej
historii coś więcej. Mimo iż przystrojone dekoracjami wojennej pożogi, „W
ukryciu” nie jest tak naprawdę filmem o wojnie. Wykorzystując (choć tylko w
skali mikro), motyw z klasycznego już „Underground” Emira Kusturicy, reżyser
snuje refleksję na temat słabości ludzkiej natury i lęku przed samotnością.
Każde kłamstwo ma tu swoją cenę, a każdy zły uczynek wymaga pokuty.
Kidawie-Błońskiemu nie udało się uniknąć kilku
potknięć. Akcja toczy się nazbyt szablonowo, a od pewnego momentu jesteśmy w
stanie odgadnąć jaki będzie finał tej historii. Nie najlepszym pomysłem było
także osadzenie praktycznie całego ciężaru filmu na barkach dwóch odtwórczyń
głównych ról. Mimo iż paniom udało się stworzyć elektryzującą i silną relację,
wydaje się, że danie nieco większego pola do popisu doświadczonym Braciakowi,
Stroińskiemu i Kuleszy wyszłoby obrazowi tylko na dobre.
Film otwiera i zamyka scena z jadącym pociągiem.
Koła miarowo stukają o metalowe szyny, a kolejne podkłady kolejowe znikają w
tyle. W życiu następuje moment gdy trzeba zostawić za sobą przeszłość i z
ufnością ruszyć przed siebie. Na końcu ciemnego tunelu może znajdować się
bowiem lepsze jutro.
Łukasz Golus
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz