Zabawki na wieczność
Dla dużej grupy ludzi Stany Zjednoczone to sen o
wolności, majątku i szczęściu. Wielu
przybywa tu z najróżniejszych zakątków świata, aby zacząć nowe życie. Powstaje
w ten sposób olbrzymia mieszanka kulturowa, „wypluwającą” na świat największą
ilość dziwaków. I niestety to głównie na
nich skupili się twórcy dokumentu, zamiast pokazać cudowną więź łączącą
człowieka ze swoim pupilem.
Coraz więcej ludzi na całym świecie przygarnia pod
swój dach jakiegoś zwierzaka. Rozrzut przy dokonywaniu wyboru jest olbrzymi: od
rybek i szczurków, po koty, psy, a nawet tygrysy. Różne są też powody, dla
których decydujemy się na opiekę (samotność, choroba, rozrywka). Jednak i tak na samym końcu liczy się już
tylko przywiązanie i wielkie uczucie jakim darzymy swojego ulubieńca. Ta bezinteresowna
miłość zwierzaka do swojego właściciela sprawia, że moment rozstania jest tak
trudny i bolesny. Im trwalsza jest ta relacja (budowana radością wspólnego przebywania),
tym później trudniej pogodzić się nam z odczuwalnym brakiem.
Ta tematyka wydała się na tyle ciekawa, że Amy
Finkiel postanowiła nakręcić obraz opowiadający o metodach radzenia sobie ze śmiercią
futrzanych przyjaciół. Film od strony technicznej nie wniósł jednak nic nowego do sztuki
dokumentu. Mógł równie dobrze powstać 10, 15 lat temu. Sceny rozmów z
opiekunami przeplatane są zdjęciami zwierząt. I tak przez bite 80 minut. Nic nowego, nic odkrywczego, nic ciekawego.
Gdyby jeszcze chociaż fabuła się obroniła. A ta kulała niemiłosiernie.
Każdy kolejny bohater dokumentu opowiadający o nieżyjącym
zwierzaku, sprawiał wrażenie człowieka
chorego. No bo jak inaczej nazwać pokazywanie zachowanej w foliowej torebce ostatniej
kupy lub posiłku (jajecznicy?!) swojego pupila. Z każdą upływającą minutą
dokumentu miałem wrażenie, że oglądam „Rozmowy w toku”, w których ludzie
opowiadają o swoich najstraszliwszych chorobach i lękach.
Czy naprawdę nie ma normalnych ludzi posiadających
zwierzęta?
A najgorsze miało dopiero nadejść. Wystrzeliwanie
prochów zwierząt za pomocą fajerwerków, wypychanie i udawanie, że żyją (wołając
aby przybiegły, wożąc je w dziecięcym wózku), traktowanie ich wypchanych form
jako pluszaków (głaskanie podczas
oglądania telewizji i przytulanie), mumifikowanie i klonowanie. Brakowało
jedynie osoby, która zapragnęłaby chirurgicznie upodobnić się do nieżyjącego
towarzysza. Oczywiście każdy ma prawo przeżywać śmierć swojego pupila jak chce.
Dlaczego jednak wszyscy bohaterowie robili to w ten sam „dziwny sposób”?
Amy Finkiel skupiła się na pokazaniu wszystkich
nowatorskich sposobów radzenia sobie ze śmiercią ukochanego zwierzaka. Zapomniała
jednak o sile i magii wspomnień, o wspólnych chwilach spędzonych razem, które wystarczy „tylko” lub „aż” pamiętać.
Zamiast tego powstał chaotyczny i prześmiewczy obraz amerykańskiego
społeczeństwa, dla którego opieka nad zwierzakiem sprowadza się do posiadania futrzanej
zabawki. A gdy ta przestanie już żyć, można ją wypchać, postawić na półce i pomyśleć
o nowej.
Damian
Polit
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz