Blaski i cienie piękna
Przypuszczalnie każdy miłośnik
kina znalazł się kiedyś w podobnej sytuacji. Po obejrzeniu filmu potrafił
natychmiast wypunktować wszystkie jego wady, krytyka przychodziła z łatwością, wspomnienia
wywoływały uśmiech zażenowania. Coś jednak umykało chłodnej analizie i wpływało
prosto do serca. Ostatecznie obrazu nie dało się odrzucić, wręcz przeciwnie
było się gotowym bronić go nawet na przekór rozumowi. Dla wielu takim kłopotliwym
filmem może stać się „Betonowa noc”.
Jakże łatwo jest się nad nim
pastwić. Łączy bowiem te cechy „kina artystycznego”, które zamiast podziwu,
budzą raczej pobłażanie. „Betonowa noc” stanowi rodzaj poetyckiej impresji.
Główny bohater, nastolatek ze społecznych nizin, w szeregu mniej lub bardziej
powiązanych epizodów próbuje określić swoje miejsce na świecie. Fabuła jednak
ma znaczenie drugorzędne. Reżyserka, Pirjo Honkasalo, wydaje się nieszczególnie
zainteresowana snuciem opowieści, nie przejmuje się też swoimi postaciami. Ma
wyraźną autorską wizję, co implikuje szereg ryzykownych rozwiązań.
Już od pierwszego ujęcia
uderzają nieprawdopodobnie piękne zdjęcia. Czarno-białe, starannie skomponowane
kadry aż rażą swoją ostentacyjną, nierealną urodą. Tworzy to oniryczną otoczkę,
ale też sprawia wrażenie artystycznej przesady. Tak wielka staranność w
kreowaniu jednego zaledwie elementu wydaje się nieuzasadniona, odwraca bowiem
uwagę od innych, również stanowiących o sensie i jakości obrazu. Honkasalo hołduje
bezwstydnemu pięknu. Jest w tym pewna czystość. Tylko czy film, dzieło złożone,
może sobie pozwolić na niezanieczyszczenie jednego środka wyrazu pozostałymi?
Wewnątrz tych doskonałych
kadrów coś się jednak dzieje. Bohaterowie poruszają się, jest jakaś interakcja,
istnieje nawet wątła nić fabularna. W „Betonowej nocy” kwestie przyczynowości i
prawdopodobieństwa wydarzeń traktowane są nader swobodnie. Nie znalazło się też
miejsce na żywych ludzi, raczej na figury podporządkowane samoistnym regułom
reżyserskiej wizji. Nie ma też prawdziwych rozmów, tylko wygłaszane, często
napuszone monologi. Zawarte są w nich jakieś dziwaczne, quasi-filozoficzne tezy
o podłej kondycji świata i człowieka. „Betonowa noc” jest przesiąknięta
strachem przed przyszłością, co zresztą dobrze koresponduje z motywem
dorastania. Obudowane to zostało miszmaszem rozmaitych elementów. Kluczowa
staje się kwestia seksualności (główny bohater ma wyraźne skłonności
homoseksualne), dochodzi otoczka religijna, ważną rolę odgrywa szczególna
sytuacja rodzinna. Wszystko razem jest nieco chaotyczne, nadmiernie
efekciarskie, ale w pewnym sensie komplementarne.
Na czym więc polega siła „Betonowej
nocy”? Po pierwsze, estetyka dla samej estetyki ma swoje ważne miejsce w
sztuce. Chodzi o czysty, chociaż może pusty, zachwyt. Kłania się tu rosnący w
siłę nurt kina popularnego, operującego przede wszystkim efektownością obrazów.
Wpisuje się weń chociażby „Drive”, czy „Samotny mężczyzna”. Oglądanie tego typu
dzieł niekoniecznie stanowi intelektualne wyzwanie (mimo momentami nachalnej
symboliki), ale wywołuje organiczną przyjemność obcowania z pięknem zdjęć, wspaniałością
ich zmontowania, doborem muzyki. Po drugie zaś, „Betonowa noc” wydaje się
dziełem zaskakująco samoświadomym. W jednym z monologów pojawia się krytyka
estetyzacji. Natomiast pod koniec filmu okazuje się, że pewne kluczowe
zdawałoby się słowa, były zaledwie pół-pijackim bajdurzeniem. Te mrugnięcia
okiem nie burzą całościowej koncepcji, ale podkreślają znaczenie zdrowego
dystansu.
Paradoksy połączone z
obezwładniającym pięknem wiążą się z ideą młodości, jako momentem niepewności,
nieustającego rozczarowania, ale i zachwytu światem. Wyłuskiwanie sensów z „Betonowej
nocy” wymaga jednak dobrej woli. Jest to bowiem film miejscami bełkotliwy, czasem
odpychająco narcystyczny. Przeestetyzowanie zamiast zachwycać, może drażnić.
Wszystko zostało bezlitośnie podporządkowane reżyserskiej wizji. Pozostaje
pytanie, czy wizja ta prowadzi do wizjonerstwa, czy kiczu? Podczas seansu
kilkoro widzów wyszło z sali. Dla mnie, jak na razie, nie było lepszego obrazu
na festiwalu. To nie jest film dla wszystkich, ale wybranych może,
niekoniecznie racjonalnie, zachwycić.
Jan Bliźniak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz