Mission number one
Kathryn Bigelow po Oscarowym sukcesie „Hurt
Lockera” znów wraca do tematu wojny na Bliskim Wschodzie. Jej najnowszy film „Wróg
numer jeden” - opowieść o mozolnej
pracy agentów CIA walczących z terroryzmem – przyniósł jej pięć nominacji do
Oscara, ale na powtórzenie sukcesu raczej nie ma szans.
Wrogiem numer jeden jest Osama Bin Laden. Wokół poszukiwań przywódcy
terrorystycznej Al- Kaidy osnuta jest fabuła tego wojennego thrillera. Kathryn
Bigelow przedstawia działania amerykańskich służb specjalnych, codzienność w
pakistańskiej bazie wojennej, porażki i sukcesy agentów, konflikty pomiędzy
białymi kołnierzykami z Waszyngtonu i
żołnierzami zamkniętymi w pustynnych
barakach. Nie dostajemy jednak panoramy amerykańskiej machiny
antyterrorystycznej, ale portret człowieka walczącego z systemem, który wierzy,
że może zmienić świat. Tym człowiekiem jest młoda agentka Maya (Jessica
Chastain), która w 2003 roku trafia do przesyconej testosteronem bazy w Pakistanie.
Z pozoru delikatna i wrażliwa kobieta nie jest traktowana poważnie przez innych
agentów. Wie, że musi przyjąć maskę twardej, cynicznej i aroganckiej żołnierki.
Jednak
jej poświęcenie i determinacja pełne są gorących emocji, Maya jest
przeciwieństwem zobojętniałych i nijakich agentów, którzy przypominają
pocztowych urzędników. Dzięki swojej postawie zdobywa uznanie wśród komandosów,
z którymi szykuje się do misji Trójząb
Neptuna, czyli bezpośredniego schwytania i zabicia Bin Ladena. Świetna kreacja
Jessici Chastain pozwala zobaczyć kinowej publiczności pełną potu, łez i
zmęczenia twarz spec agenta, która w społecznych debatach zasłaniana jest
często wymuskaną twarzą polityka.
Sukces filmu tkwi przede wszystkim w
scenariuszu. Jego autor, Mark Boal miał zebrać informacje z pierwszej ręki, od
samych Agentów CIA, w tym od tych, którzy 2 maja 2011 zabili Bin Ladena.
Niektórzy amerykańscy senatorowie zapowiedzieli protest i ukaranie
informatorów. Skandal wywołały także sceny tortur pokazywane w filmie, choć
metody przesłuchań i działań spec służb od dawna są tajemnicą Poliszynela.
Wiem,
że ryzykuję wyrzucenie z komisji za ujawnienie swoich intencji, ale nie będę
głosował na "Wroga numer jeden" w żadnej z kategorii. Nie zagłosuję
na film, który robi bohaterów z Amerykanów popełniających przestępstwo tortur –
powiedział członek Amerykańskiej Akademii
Filmowej, politycznie zaangażowany reżyser David Clennon.
Burza jaką wywołał film dobrze służy
jego promocji, już teraz „Zero Dark Thirty” jest na szycie amerykańskiego box office’u. O wartości „Wroga…” nie stanowią wyłącznie
niepoprawnie polityczne treści i realizm w ukazywaniu wojny z terroryzmem. Film Bigelow jest zrealizowany z wielką
dbałością o szczegóły, trzyma w napięciu, nawet gdy doskonale wiemy co się za
chwilę wydarzy. W finałowych scenach
likwidacji szefa Al-Kaidy widz może śledzić sekunda po sekundzie działanie
żywych ludzi, czuć ich strach, zdenerwowanie. Fani nowoczesnych technologii i
militariów będą zachwyceni, kiedy zobaczą techniczne „zabawki” bojowe, których
nie powstydziłby się sam James Bond (ze starszych wersji). Chociaż pokazane na
ekranie nowoczesne, niewidzialne dla radarów i ultraciche helikoptery to tylko łudząco
podobne atrapy (oryginał nie może być publicznie pokazywany) trudno oprzeć się
wrażeniu, że walka z terroryzmem kosztuje miliardy dolarów. Dzieło pary Bigelow-Boal (wkład scenarzysty jest ogromny!) to dobrze
wykonany thriller.
Drażnić mogą jedynie pompatyczne sceny przedstawiające amerykańską megalomanię
oraz przesadnie eksploatowane słowo „fuck”, które używane jest w niemal co
drugiej wypowiedzi. Można się zastanawiać czy film jest laurką pochwalną, która
ma sławić potęgę Stanów Zjednoczonych, wedle zasady, że metodą prób i błędów,
dzięki determinacji można wygrać, czy krytyką militaryzmu. „Wróg numer
jeden” na pewno nie szokuje, pokazane w filmie metody działania spec służb są
powszechnie znane. Wspomniane już tortury to raczej wersja soft (nie ma
przecież okrytych złą sławą działań takich jak szczucie psem, gwałty,
przypalanie i rażenie prądem genitaliów) wyglądająca na w pełni
usprawiedliwioną. Pokażemy wam jak było
ciężko, jak wiele poświęciliśmy dla zachowania pokoju i pomszczenia ofiar z 11
września 2001, pokażemy, że tortury były, ale przecież nie aż tak brutalne, no
i jak więźniowie współpracowali, to dostawali nagrody i jedzenie – zdają
się mówić twórcy obrazu. Dlatego filmu Bigelow
w żaden sposób nie można traktować jak dokumentu. To pocztówka z wojny, laurka
złożona Stanom Zjednoczonym, bolesna, ale w końcowym rozrachunku ładna i
załatwiająca sprawę: mission is completed.
Rafał Pikuła
Sam film jest dobry, ale czy wystarczający na Oscara ? Tu mam wątpliwości i to spore :-)
OdpowiedzUsuń