W zeszłym roku Twój film „The Making of Longbird” zrobił furorę na Warszawskim Festiwalu Filmowym. Nie mogłeś odebrać nagrody osobiście, jednak dzisiaj jesteś z nami – po raz pierwszy w Warszawie, debiutując jako juror.
Zgadza się, to moja pierwsza wizyta
w tym mieście, dużo spaceruję, kilka razy nawet się zgubiłem. Rok temu musiałem
odwołać swój przyjazd ze względu na obowiązki związane z pracą. Nigdy wcześniej
nie byłem w jury, więc ta propozycja stanowiła dla mnie dużą niespodziankę. Mój
film spisał się całkiem nieźle, szczerze mówiąc, nie spodziewałem się, że to
się tak skończy. W trakcie tworzenia w ogóle się o tym nie myśli. Niekiedy
sukces sprawia, że człowiek staje się arogancki i wszechwiedzący, ale ja na
szczęście się nie zmieniłem. Możliwość zasiadania w jury to dla mniej więcej
niż zaszczyt – to oznacza, że ludzie mi ufają, pozwalają wybierać.
Praca
jurora wydaje się trudna…
Tak, wiąże się z dużą
odpowiedzialnością. Nie mówię, że praca jury innych sekcji jest łatwiejsza, ale
w przypadku filmów krótkometrażowych trzeba całkowicie zmienić swoje
oczekiwania. Jeden obraz jest animowany, w innym mamy do czynienia z grą
aktorską. To bardzo podchwytliwe zadanie.
Powiedziałeś kiedyś, że nie lubisz podziału pomiędzy animacjami a
filmami krótkometrażowymi. Czy teraz, kiedy jesteś w jury, nadal podtrzymujesz
swoją opinię?
Osobiście uważam, że nie ma znaczenia
czy film jest animowany czy nie. Wszystko polega na opowiadaniu historii – to
jest klucz. Przesłanie powinno być zrozumiałe, a dzięki animacji możemy
przekazać jakąś myśl w bardzo czytelny sposób. Dlatego wydaje mi się, że moja
praca jest bardzo prosta. Zależy mi na tym, żeby moje filmy były wyraziste,
chcę zawrzeć w nich pewną wiadomość, czasami powiedzieć coś zabawnego. Nie mam
zamiaru dezorientować ludzi – nie sądzę, żeby na tym polegała rola krótkich
metraży. Takie obrazy powinny raczej zmuszać do refleksji, pozostawiać widzom
otwarte pole do interpretacji.
Na
jakie aspekty zwracasz uwagę oceniając filmy biorące udział w konkursie?
Bardziej liczą się dla Ciebie kwestie techniczne czy może historia jako całość?
Oczywiście zwracam uwagę na kwestie techniczne,
ale nie są one dla mnie aż tak ważne, co być może odróżnia mnie od innych
członków jury. W danym obrazie mogą pojawiać się pewne elementy, które pod
kątem technicznym nie sprawdzają się tak dobrze, jak w innych filmach, ale
najważniejsze jest to, co starają się powiedzieć twórcy i jak im to wychodzi –
czy ich przesłanie jest jasne.
Warszawska nagroda była pierwszą za film „The Making of Longbird”. Czy w związku z tym ma ona dla Ciebie jakieś specjalne znaczenie?
Warszawska nagroda była pierwszą za film „The Making of Longbird”. Czy w związku z tym ma ona dla Ciebie jakieś specjalne znaczenie?
Kiedy skończyłem pracę nad tą produkcją,
powiedziałem moim wykładowcom, że nie sądzę, żeby to był film festiwalowy.
Jestem bardzo świadomy tego, ze animacja to oszustwo. Miałem pewien pomysł i po
prostu musiałem go jakoś zrealizować. Będąc studentem animacji, tak naprawdę
nie wiedziałem, jak zrobić film. Stworzyłem więc obraz o swoich zmaganiach
twórczych. No i udało się! Decyzja jury była dla mnie szokująca. Czułem się
wspaniale, ale jednocześnie wygrana sprawiła, że jestem teraz niesłychanie
zdenerwowany, ponieważ wiem, że muszę działać dalej. Dzięki festiwalowi
otworzyły się dla mnie nowe perspektywy, ludzie dowiedzieli się, kim jestem. To
oczywiście mogło stać się bez tej nagrody, ale na pewno nie tak szybko.
Twoje
nazwisko pojawiło się w tym roku na ekranie przy okazji animacji poklatkowej
„I’m Tom Moody”, która znalazła się poza sekcją konkursową. Czym dokładnie
zajmowałeś się przy tym filmie?
„I’m Tom Moody” to produkcja mojego
przyjaciela i współpracownika, Ainsliego Hendersona. To on zrobił wszystko,
kadr po kadrze. Sam stworzył kukiełki i sprawił, że ich świat stał się bardzo
rzeczywisty, namacalny. Ta kwestia jest dla niego bardzo ważna. Ja byłem
odpowiedzialny za opracowanie cyfrowe, poskładanie wszystkich elementów w
całość, a więc po raz kolejny – ja jestem tutaj kłamcą. Moje nazwisko widnieje
w napisach końcowych, ale moja rola była bardzo mała w porównaniu do pracy,
jaką włożył w ten projekt Ainslie. Myślę, że zrobienie czegoś takiego jest
naprawdę niezłym osiągnięciem. To bardzo piękny, minimalistyczny film o badaniu
tego, co kryje się w zakamarkach naszego umysłu, o dialogu ze sobą z młodości.
"I'm Tom Moody" |
Oglądając
film „The Making of Longird” można odnieść wrażenie, że masz słabość do
animacji tradycyjnej…
Czuję się jak oszust. Jestem twórcą
animacji cyfrowych. Wszystkie moje filmy są tworzone komputerowo. Staram się
jedynie, żeby na takie nie wyglądały. Jestem kłamcą. Nie wierzcie w nic, co
mówię. Nie ufajcie mi.
Czyli
„The Making of Longbird” jest filmem stworzonym całkowicie w technice cyfrowej?
Teraz będę musiał to powiedzieć, nie
mogę skłamać... Tak, jest to film całkowicie cyfrowy. Dla mnie ważne było to,
że jest to animacja, której podstawę stanowi pewna konstrukcja. Udawałem, że
ten obraz ma za sobą historię, że jest to rzecz robiona ręcznie, dlatego jest
prawdziwa, czysta… ale jest całkowicie cyfrowa. Nie mogłem tego zrobić w
tradycyjny sposób – jestem bardzo niecierpliwą osobą, szybko straciłbym
zainteresowanie tym projektem. Najważniejsze było to, żeby przekonać widzów, że
to jest rzeczywiste. To właśnie powinna robić animacja. Wszystko polega na
sprawianiu, że niewiarygodne staje się wiarygodne. Tak przynajmniej myślę. Ale
wiecie – jestem kłamcą.
W
nawiązaniu do Longbirda zrobiłeś niedawno film „The Making of Longbird. A
Retrospective”, w którym na końcu pojawia się pytanie, czy będzie jakaś
kontynuacja tego projektu. Ty odpowiadasz, że tak, Longbird -że nie. Jak mamy
to odczytywać?
To trudne pytanie. On nie jest
zachwycony tym pomysłem. Perspektywa ponownej współpracy ze mną niezbyt mu się
podoba. Ale osobiście muszę powiedzieć, że wszystkie te nagrody, festiwale…
może wpłyną trochę na jego decyzję. Istnieje szansa na to, że jednak się
zgodzi.
Jest
także inny projekt, nad którym obecnie pracujesz – krótkie animacje o
bezrobotnej mewie. Powiesz nam coś więcej na ten temat?
To fascynujące, że o tym
słyszeliście! Razem z Ainsliem zrobiliśmy kilka krótkich animowanych klipów,
które umieściliśmy na Youtubie. W zamyśle ma to być seria animacji dla
telewizji BBC, wszystko jest jeszcze na wczesnym etapie. Stworzyliśmy świat
ptaków, z pozoru smutny i przygnębiający. Śledzimy losy młodej, bezrobotnej
mewy Malkie, która stara się powiązać koniec z końcem. Pragnie znaleźć pracę,
by w przyszłości móc utrzymać rodzinę. Jest oczywiście zakochana. Często
powtarzam, że wszystko kręci się wokół miłości. Longbird w pewnym sensie też
dotykał tego tematu – nie możemy przecież bez siebie żyć! Malkie to animacja,
nad którą teraz ciężko pracuję, w którą wkładam całą swoją duszę. Mam nadzieję,
że coś z tego wyjdzie.
"The Making of Longbird" |
W
„The Making of Longbird”, określanym mianem mockumentu (fikcja udająca film dokumentalny), obok
animacji mamy okazję podziwiać Twoją grę aktorską. Czy chciałbyś w przyszłości
zrobić jakiś film, który nie byłby animowany? Czy planujesz stworzenie
kolejnych mockumentów?
Razem z Ainsliem piszemy teraz film
realizowany z udziałem aktorów, w którym jest trochę animacji, ale nie
nazwalibyśmy go filmem animowanym. Jest to raczej film krótkometrażowy. Więc
zdecydowanie „tak” na pierwsze pytanie. Jeżeli chodzi o mockumenty to sprawa
jest bardziej skomplikowana. Kiedy tworzyłem Longbirda postrzegałem ten film
bardziej jako „fałszywy dokument”. Wszystko tak naprawdę zależy od tego, jak
podchodzimy do tych kategorii. Dla mnie mockument – wiecie, jestem kłamcą,
gadam głupoty – jest bardziej pochrzaniony, mniej poważny. Granica prawdy jest
bardzo cienka, dla twórcy to tylko igranie z ideą. Tak czy inaczej – każdy film
jest zbiorem kłamstw. Kiedy praca nad Longbirdem była już zakończona i film
miał pokazy w różnych miejscach, wspominałem, że to Vladislav Feltov, pionier
animacji, stworzył główną postać. Pracował z Vladislavem Starevichem, który był bardzo
sławnym animatorem poklatkowym – sam tworzył kukiełki i wprawiał je w ruch.
Skontaktowała się ze mną jego wnuczka, która widziała mój film. Wspominała o
pracy swojego dziadka, powiedziała, że przecież nie mogłem współpracować z
Feltovem. Pomyślałem sobie w tym momencie, że to jest wspaniała rzecz – mam na
myśli to, co jesteśmy w stanie zrobić za pomocą filmu. W pewnym sensie
doprowadził on do zatarcia granic pomiędzy rzeczywistością i fantazją. Widzowie
nagle mogli spotkać pionierów animacji, którzy kłamali przez mój obraz.
Co
według Ciebie sprawia, że czasami lepiej wyrazić pewną myśl dysponując jedynie
piętnastoma, a nie dziewięćdziesięcioma minutami? Co jest takiego szczególnego
w filmach krótkometrażowych?
To trudne pytanie. Pewnie za rok nie
będę się przyznawał do tego, co teraz mówię. Dla mnie jest to o wiele bardziej
imponujące, jeżeli na tak krótkiej przestrzeni czasu, przy tylu ograniczeniach,
które ciągle ma się w głowie podczas pracy nad filmem, reżyser jest w stanie
przekazać jakąś wiadomość – potrafi poruszyć ludzi, sprawić, że będzie im się
podobało to, co widzą na ekranie.
Niektórzy mówią, że nie można dobrze uchwycić tematu w krótkometrażówce,
że to bardzo trudne. Ja jestem nowy, nie wiem o czym mówię, ale bardzo
ekscytujące było dla mnie to, że wielu ludzi naprawdę polubiło Longbirda, a to
tylko 15 minutowy film! Myślę, że gdyby był dłuższy – byłby gorszy. Pytają mnie
o sequel… wiecie, być może. Longbird jest tylko tworem zmyślonymi przez
człowieka, a jednak przemawia do widzów i to jest świetne. Za pomocą krótkich
filmów można nawiązać z publicznością rzeczywisty kontakt, a to naprawdę
inspirujące doświadczenie.
Rozmawiali: Agnieszka Cieślak i
Krystian Buczek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz