CZY JEST NA SALI TALENT?
Jest rok 2007. Trwają przesłuchania do brytyjskiej edycji programu „Mam Talent!”. Na scenę wchodzi Paul Potts, sprzedawca telefonów z małej walijskiej mieścinki. Ma odpychającą aparycję, lecz zachwycający głos. Kiedy zaśpiewa arię operową, jury uroni jednomyślnie fotogeniczną, krokodylą łzę. Ze wzruszenia płakać będą wszyscy: widownia w studiu, telewidzowie i sam Paul Potts. Zbiorowe katharsis pchnie Davida Frankela do wyreżyserowania filmu o cudownym chłopcu. Jest więc rok 2013 i historia powraca w wersji kinowej, by znów wycisnąć z nas łzy. Ale tym razem ze zgoła innego powodu.
Życie Paula Pottsa nie było usłane różami. Od dziecka nękany przez rówieśników, pozostał niepewnym siebie chłopcem. Ganiony przez ojca za życiową bezradność, nad śpiew przedłożył wątpliwą karierę sprzedawcy telefonów. Na pierwszą randkę umówił go szef, do nauki śpiewu operowego w Wenecji przekonała dziewczyna. Kiedy spełnia się jego marzenie i śpiewa przed Pavarottim, trema niszczy mu występ i nadzieje na przyszłość. Jakby tego było mało, Paul spotyka na swej drodze następujące nieszczęścia: irytujący przyjaciel, kłótnia z ukochaną, powracający wróg z dzieciństwa, usunięcie wyrostka, guz w krtani i tymczasowa utrata głosu. Wszystkie cierpienia okazują się jednak mieć sens z chwilą, kiedy nieszczęśnika przyjmuje na swe łono telewizja. Z zera sprawnie czyni bohatera i przywraca tym samym wiarę w sprawiedliwość na świecie.
Bajka smakuje tym lepiej, że sprzedaje się ją jako opartą na faktach. W zasadzie tylko na kilku faktach. W zasadzie na faktach starannie dobranych, trochę poprawionych i dosmaczonych dodatkową porcją nieszczęśliwych wypadków. Jeśli do bohatera, to wszak od kompletnego zera! „Masz talent!” to co prawda produkcja brytyjska, ale rozmach ma iście hollywoodzki. Nie brak tu niczego: śpiewu Pottsa starannie zsynchronizowanego z ruchem warg Jamesa Cordena; miłości zwyciężającej wszelkie przeciwności; aroganckiego Pavarottiego, któremu na koniec utrze się nosa, ojca marnotrawnego oraz podnoszącego na duchu morału. Skrupulatnie złożony z klisz, film Frankela zachwyca brakiem choćby jednej oryginalnej sceny i zapiera dech konsekwencją, z jaką dobiera wyświechtane szablony. Przewrotny bywa tylko w jednym aspekcie: tam, gdzie ma być zabawnie, trudno opanować zażenowanie, a tam, gdzie ma być poważnie, nie można powstrzymać śmiechu.
Jak na film o sięganiu szczytów, „Masz Talent!” nie mierzy zbyt wysoko. I nie musi. Do kin pójdą ci sami, którzy z zapartym tchem śledzili drogę Walijczyka do gwiazd. Może zachwyci ich pocztówkowa Wenecja, niepokojąco przypominająca makietę. Może oburzy ich okrutny los i podbuduje ostateczne zwycięstwo dobra nad złem. Jak w każdej historii opartej na (kilku) faktach, będzie czasem śmiesznie, a czasem smutno. Jak zresztą mówi sam Paul, „Oto opera mojego życia”. I tylko ktoś bardzo nieczuły dodałby: „Opera mydlana.”
Aleksandra Jaszak
Tyt.: Masz talent!, Wielka Brytania 2013, reż. David Frankel, 104 min.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz