Gdzie ta muzyka?
Analiza ścieżek dźwiękowych z filmów
pokazywanych na 29. WFF
Muzyka jest niedocenianym przez
reżyserów środkiem kreowania filmowego świata – taki wniosek nasuwa się po
tegorocznym Warszawskim Festiwalu Filmowym. Zdecydowana większość obrazów,
jakie miałem okazję oglądać, charakteryzowała się pozbawionym polotu,
mechanicznym i chaotycznym wykorzystywaniem oryginalnej ścieżki dźwiękowej.
Anonimowa przeciętność
Wzorcowym przykładem może być
tutaj „Raj dla potępionych”. Nieangażujące tło – raz fortepianowe, przy scenach
obyczajowych, raz elektroniczne, gdy trzeba wywołać napięcie – rozlewa się
dyskretnie, na granicy słyszalności. Niby jest trafione, funkcjonalne, ale
także anonimowe. Podobny problem ma „Pragnienie”. Delikatny, wątły tematycznie
podkład ładnie podkreśla emocjonalnie skupiony charakter obrazu, lecz gdzieś
umyka jego wyrazistość.
W niektórych przypadkach z
dźwiękowego odrętwienia wytrąca pojedynczy utwór, bardzo mocno wyeksponowany,
czasem w błyskotliwy sposób. Nie można zapomnieć gęstego tematu z
„Hazardzisty”, gdzie syntetyczne dźwięki połączono z niepokojącymi akcentami
wokalnymi. Utwór pojawia się w kilku momentach, podkreślając ich znaczenie.
Poza tym „Hazardzista” jest filmem muzycznie chaotycznym. Ścieżka dźwiękowa nie
nadaje mu rytmu, nie wchodzi naturalnie w krwioobieg. Została czysto
funkcjonalnie dopasowana do poszczególnych scen.
Obydwie sytuacje – lekko
zarysowaną, anonimową, ale konsekwentnie prowadzoną muzykę oraz jeden utwór
silnie się wybijający – łączy „Miłość jest ślepa”. Piękna, romantyczna ballada
napisana specjalnie dla filmu zwraca uwagę, porusza, lecz pozostaje zaledwie
błyskiem w morzu nieangażującej przeciętności. Powyższe ścieżki dźwiękowe co
prawda w żaden sposób nie przeszkadzają w oglądaniu filmów, ale również ich nie
wspierają. Są, a jakby ich nie było. Zasadne wydaje się więc pytanie, po co w
ogóle zostały skomponowane?
Kadr z filmu "Hazardzista" |
Realizm a muzyka
Muzyka w filmie nie zawsze jest
konieczna, czasem wręcz nie powinno się z niej korzystać. Gdy reżyser decyduje się
na szorstki, paradokumentalny realizm, trudno oczekiwać jakiejkolwiek ścieżki
dźwiękowej. Brak muzyki, będącej na ogół środkiem zewnętrznym, nie wypływającym
wprost z historii, stanowi naturalną konsekwencję artystycznego wyboru.
W „Psie” – irańskiej opowieści
o błąkającym się po Teheranie zwierzaku – reżyser postąpił właśnie w ten sposób.
Z tego też powodu poległ. Historia, która aż się prosi o lekką bajkowość,
została potraktowana nieco zbyt serio. Nawet jednak, gdyby pozostawiono paradokumentalną
metodę filmowania, muzyka gładko wpisałaby się w samą naturę opowieści, epizodyczną
i w dużej części pozbawioną dialogów. Ścieżka dźwiękowa jest spoiwem, nadającym
filmowi narracyjną ciągłość, a właśnie tej cechy „Psu” zabrakło.
Realizm nie musi przy tym
zupełnie uciekać od muzyki. Przecież bohaterom zdarza się słuchać radia,
chodzić na koncerty, to naturalna przestrzeń na twórcze wykorzystywanie
napisanych już piosenek. O ich wybór wielokrotnie na spotkaniach pytany był
producent „Ulicy pułapki”. Publiczność zaskoczyło wykorzystanie zachodniego
popu. Dość niespodziewanie więc (w obrazie piosenek jest bardzo mało) muzyka stała
się ważnym elementem specyfiki filmowanej rzeczywistości.
Kadr z filmu "Ulica pułapka" |
Chlubne wyjątki
Ktoś mógłby powiedzieć, że
twórców autorskiego kina po prostu nie stać na wynajęcie porządnej orkiestry,
która wykona bogatą i wielowarstwową ścieżkę dźwiękową. Muszą więc oni ratować
się półśrodkami. To nie do końca tak, można przecież stworzyć funkcjonalną, a
zarazem wyróżniającą się muzykę, korzystając z niezwykle skromnych metod. Kilka
filmów pokazanych na festiwalu było tego świetnym dowodem.
Rozsądnym rozwiązaniem jest
chociażby kilkakrotne wykorzystywanie właściwie jednego tematu, wprowadzając do
niego zaledwie niewielkie zmiany aranżacyjne. Wzorzec takiej metody wskazało
„Zatrzymane życie”. Zdobywczyni Oscara, Rachel Portman, przedstawiła melodię
daleką od wystawności, zręcznie wplecioną w rozmaite sceny. Uniknęła
sztampowości, zastępując typowe dla gatunku fortepian i skrzypce, gitarą. Muzykę
w trakcie seansu słychać i wydatnie wpływa ona na atmosferę obrazu.
Podobne podejście
zaprezentowano w nagrodzonych „Mandarynkach”. Jest to film tradycyjnie
nakręcony, z maestrią wykorzystujący konwencjonalne środki wyrazu. Muzyka również
wchodzi w jego przestrzeń typowo. Zgrabny, wyrazisty temat, nawiązujący do
tradycyjnej muzyki regionu, bez zbędnej ostentacji wprowadza w odpowiedni
nastrój. Stanowi potem rodzaj łącznika. Nie pojawia się często, lecz zawsze w
chwilach, kiedy potrzeba płynności i pewnej miękkości w przejściu pomiędzy
poszczególnymi sekwencjami.
Najbardziej jednak rozwiniętą i
przemyślaną ścieżkę dźwiękową, z oglądanych przeze mnie filmów, miało „Jak nigdy
dotąd”. Tutaj już muzyki znalazło się dużo, właściwie od razu atakowała
emocjonalną siłą. Chropowate smyczki, przywodzące na myśl kompozycje Michaela
Nymana, podkreślały tragizm sytuacji, w nienarzucający się jednak sposób. Z
czasem ścieżka dźwiękowa skręciła w stronę elektroniki, ale w sposób łagodny i
stopniowy, cały czas pozostając blisko historii i jej bohaterów.
Kadr z filmu "Jak nigdy dotąd" |
Ciepłe słowa należą się
muzyce w filmach dla dzieci. Jednak jest to gatunek tradycyjnie pod tym
względem dopracowany. Film daje unikalną możliwość naturalnego wplecenia
ścieżki dźwiękowej w opowieść. Muzyka jest środkiem, który potrafi w dużym
stopniu wpłynąć na charakter obrazu. Czasem, bez niej dzieło jest niepełne,
często po prostu mniej atrakcyjne. Twórcy filmów dla dzieci rozumieją, że
potrzeba wielu zgrabnie połączonych elementów, by stworzyć złożony, unikalny
świat, który utrzyma zainteresowanie małego widza. Warto jednak pamiętać, że równie
wiele wymagają też dorośli kinomani.
Jan Bliźniak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz