poniedziałek, 14 października 2013

29. WFF: „AKP: Job 27” („Koroshia no Michi: Nijushichi Jobu”), reż. Michael L. Suan

Szkoda słów

W czasach gdy coraz więcej osób wybiera zdrowy tryb życia a w mediach aż huczy na temat, szkodliwości papierosów, film Michaela L. Suana mógłby posłużyć koncernom tytoniowym jako żywa reklama. Bohaterowie „AKP: Job 27” mimo wiszących wszędzie zakazów wypalają kartony papierosów, a główny bohater  próbuje zaciągać się nawet trzema naraz. Swoje uzależnienie od nikotyny manifestuje także podczas testowania nowego karabinu, kiedy to celuje do tabliczki z symbolem przekreślonego papierosa. Twardy mężczyzna trudniący się zabijaniem na zlecenie musi przecież jakoś odreagowywać stres. Jednak pozwalając mu na puszczenie dymka w praktycznie każdej scenie Suan piętnuje swoje dzieło efektem niezamierzonej śmieszności.

Nałóg głównego bohatera nie jest mimo wszystko jego największym grzechem. Kanadyjski reżyser pochodzenia chińskiego podjął się bowiem karkołomnej próby nakręcenia współczesnego filmu niemego. Bynajmniej nie chodzi tu o czarnobiały obraz całkowicie pozbawiony dźwięków. W „AKP: Job 27” jak najbardziej słychać dźwięki, brakuje jedynie dialogów. Nowatorska konwencja i ciekawy pomysł? Być może, pod warunkiem, że jest się go w stanie wykorzystać w sensowny sposób. Suanowi się to niestety nie udało. Pal licho, że przesiadujący w samotności zabójca nie jest typem człowieka myślącego na głos a zarazem unikającym soczystych przekleństw pod nosem. Gorzej gdy poszczególne postaci wchodzą w interakcję. Kiedy dwoje bohaterów staje ze sobą twarzą w twarz i najzwyczajniej w świecie musi dojść do rozmowy. Tak się jednak nie dzieje. To właśnie wtedy ich milczenie drażni najbardziej, okazuje się być wtłoczone na siłę i po prostu sztuczne. Film zresztą długimi momentami wygląda tak jakby pierwotnie został nakręcony z dialogami, które następnie zostały wycięte podczas montażu. Dodajmy- wycięte bardzo nieumiejętnie.

Kolejną skazą dzieła Suana są zdjęcia. Konsekwentny w kwestii dialogów reżyser najwyraźniej nie mógł się zdecydować jak jego film powinien prezentować się w warstwie wizualnej. Czegoż tu nie ma: nagłe, gwałtowne ruchy kamery, rozmycia i zatrzymania obrazu, długie romantyczne panoramy i eksploatowany do granic możliwości efekt slow motion. Zupełnie jak gdyby operator wyrywkowo testował poszczególne funkcje swojego sprzętu.

Bohaterowie „AKP: Job 27” głosu nie mają, lecz gdyby przemówili i tak nie dowiedzielibyśmy się od nich niczego ciekawego. Historia płatnego zabójcy z Japonii, który przyjeżdża do Toronto aby wykonać swoje kolejne zadanie i przypadkiem napotyka prostytutkę łudząco przypominającą jego dawną miłość jest bowiem mocno umowna i służy jedynie jako pretekst dla artystycznych zabiegów Suana. Nasz Killer ma przed „robotą” zadziwiająco dużo wolnego czasu. Spędza go na słuchaniu ulicznych grajków oraz zakupach i romantycznych spacerach wśród łanów zbóż u boku ukochanej.

Gdy wreszcie po ponad półtorej godziny umizgów i lirycznych uniesień zabójca chwyta za broń szybko zaczynamy żałować, że para nie wybrała się na kolejną kolację przy świecach. Krótka scena strzelaniny podczas, której wrogowie głównego bohatera zachowują się jak postaci z gry komputerowej o bardzo niskim poziomie trudności, trąci amatorszczyzną i przywołuje najgorsze wzorce kina klasy B. Sam bohater, stylizowany na członka Yakuzy, w skórzanej kurtce, z włosami zaplecionymi w charakterystyczną kitkę i z barwnym tatuażem pokrywającym całe plecy przypomina karykaturę gangstera. Jest przy tym zbyt ckliwy i rozmarzony byśmy mogli uwierzyć w jego skuteczność jako mordercy działającego na zlecenie. Jak ktoś taki mógł w przeszłości zlikwidować dwadzieścia-sześć osób?

Jego nie pytajcie. I tak Wam nie odpowie. 
  

      
Łukasz Golus       

1 komentarz:

  1. Niezła recka. Bardzo trafiona, choć film w małym stopniu mi się podobał. Może lubię po prostu popkulturową tandetę i kolorowe wideoclipy... Ale pióro masz świetne ;)

    OdpowiedzUsuń