JAK UBIERA SIĘ KINO?
„Moda to sztuka, która musi być funkcjonalna. Jej sukces zależy od tego, na ile jest praktyczna. Pracę nad każdą kolekcją zaczynam od obserwacji, jak żyją ludzie. Jak porusza się kobieta, która będzie nosić moją pelerynę? Czego potrzebuje? Jaki prowadzi tryb życia? Muszę znaleźć w jej codzienności trochę magii, a potem osnuć wokół niej jakąś historię.” – to słowa amerykańskiej projektantki Yeohlee Teng.
Tak. Każdy element stroju niesie ze sobą jakąś historię. Zanim skrawek materiału przemieni się w piękną sukienkę musi przejść cały proces, od pomysłu, poprzez projektowanie, skrajanie, szycie, komponowanie z innymi elementami. A fryzura? Niełatwo jest stworzyć coś nowego, zwłaszcza jeśli panie przyzwyczajone są do tradycyjnego uczesania. Takie modowe rewolucje nie zawsze dokonują się ot tak. Często przełomowe odkrycia są wynikiem stopniowych, drobnych, powoli wprowadzanych zmian.
Mody, wbrew częstym opiniom, że to tylko sztuka dla sztuki (faktycznie oglądając pokazy mody i prezentowane na nich wymyślne, często zupełnie niepraktyczne kreacje, można dojść do takiego wniosku), nie powinno się lekceważyć. Za pomocą ubioru można wyrazić nie tylko swoją osobowość, wykazać się jakąś fantazją, pomysłem na siebie. Często nasz wygląd świadczy też o naszych poglądach politycznych, jest to swego rodzaju manifest wartości.
O tym jak barwny i fascynujący może być świat mody można było przekonać się podczas II edycji Warsaw Fashion Film Festiwal, który odbył się w dniach 6- 9 marca w Multikinie Złote Tarasy. W programie festiwalu znalazły się przede wszystkim filmy związane z modą lat 60. Są to opowieści dotyczące znaczących postaci tamtych czasów, takich jak słynnej redaktorki działu mody w magazynie Harper’s Bazaar, później naczelnej Vogue’a, Diany Vreeland, Vidala Sassoona- „człowieka, który za pomocą pary nożyczek zmienił świat”, projektanta mody Miguela Adrovera, czy urodzonej w Warszawie projektantki i ilustratorki mody, założycielki legendarnego sklepu Biba, Barbary Hulanicki. Barbara Hulanicki była jednym z gości specjalnych festiwalu.
Poza filmami dokumentalnymi, można było obejrzeć ciekawą fabułę. Komedia „Kim jesteś, Polly Maggoo?” z przymrużeniem oka opowiada o losach młodej brooklyńskiej modelki. Jest to równocześnie satyra ukazująca w krzywym zwierciadle świat przemysłu modowego, telewizji, mediów. „Chciałem pokazać szaleństwo ludzi dla których moda jest obsesją” – to słowa samego reżysera, Williama Kleina, który po projekcji przybył na spotkanie z widzami.
William Klein, zaczynał od fotografowania Paryża lat 60., potem robił zdjęcia dla amerykańskiego Vogue’ a. Nazywany „ojcem ulicznej fotografii”, wyprowadził modelki ze studia, aby fotografować je w plenerze. Jako pierwszy zaczął używać aparatu z teleobiektywem, co umożliwiło mu robienie zdjęć z ukrycia. Kluczowym słowem określającym jego twórczość jest eksperyment, bowiem nie ważne co się fotografuje, ale jak. Został okrzyknięty mianem „jednego z najbardziej wpływowych fotografów XX wieku”.
„Kim jesteś Polly Maggoo?” poza tym że jest filmem gorzkim i raczej krytycznym, w niezwykły sposób oddaje atmosferę lat 60. Na przykład, w jednej ze scen pojawiają się „The Beatles” uciekający w popłochu przed rozgorączkowanym tłumem (oczywiście modnie ubranych) fanek. Film jest nieco surrealistyczny, czarno – białe, konceptualne zdjęcia dostarczają wielu wrażeń estetycznych, a całości dopełniają ironiczne dialogi. Perełka, warta obejrzenia, zarówno dla wielbicieli mody retro, jak i zwolenników niebanalnych filmów mających swój specyficzny klimat.
Aby zaistnieć w świecie mody, nie trzeba mieć idealnej sylwetki i nieskazitelnej cery. Za to niezbędna jest odwaga, oryginalność, wytrwałość. Te cechy mieli Vidal Sassoon i Diana Vreeland. Ta druga stawiała wymagania otoczeniu, szczególnie swoim synom. W filmie dokumentalnym będącym w dużej mierze zapisem jej rozmów z Georgem Plimptonem, wyznała: „Moi synowie w szkole musieli się wyróżniać –być albo najlepsi, albo najgorsi. W żadnym wypadku – średni.” Swoją przygodę z modą zaczęła od kolumny „WHY DON’ T YOU…?” w Harper’ s Bazaar, gdzie zamieszczała często zaskakujące, niekonwencjonalne porady dla swoich czytelniczek. Poczynając od urozmaicenia pokoju dziecka „Dlaczego nie namalujesz mapy świata na wszystkich czterech ścianach pokoju swojego syna, co uchroni go przed prowincjonalnymi poglądami w przyszłości ?”, na poradach dotyczących dodatków, kończąc („Dlaczego nie zaczniesz nosić fioletowych aksamitnych rękawiczek do każdej z kreacji?”). Będąc naczelną Vogue’ a wypromowała wiele modelek o nietypowej urodzie. Zamiast szukać idealnych dziewczyn, znajdowała takie, które miały osobowość. Zamiast tuszować niedoskonałości ich urody, podkreślała je. W ten sposób wady zmieniała na zalety, mankamenty stawały się atutami. Kierując magazynem siała postrach wśród współpracowników. Była wymagająca i bezkompromisowa. Jednocześnie była też wrażliwą, mającą romantyczne marzenia kobietą. Film „Diana Vreeland: The Eye Has to Travel” sam w sobie może nie jest wybitny, ale wiele zyskuje za sprawą postaci o której opowiada. Jest to portret fascynującej osobowości, historia o pasji, radości, ale i trudach tworzenia. O pokonywaniu przeciwności losu i wytrwałym dążeniu do celu.
Również Vidal Sassoon musiał wykazać się niezwykłą wytrwałością i hartem ducha. Spędził sześć lat w londyńskim sierocińcu po tym jak ojciec opuścił rodzinę. Z fryzjerstwem pewnie nie miałby nic wspólnego, gdyby nie jego dobre maniery. Matce Vidala bardzo zależało na tym, by jej syn odbył praktykę w salonie fryzjerskim Raymonda Bessone’ a (uważany był on za najlepszego fryzjera w Londynie lat 50.), niestety nie miała ona pieniędzy by pokryć koszty tej nauki. Kiedy wychodzili z salonu (matka zrezygnowana, sam Vidal odczuwając ulgę),chłopiec zachował się jak na dżentelmena przystało i przepuścił w drzwiach panią Sassoon. Te dobre maniery tak oczarowały Raymonda, że zgodził się on nieodpłatnie udzielać nauk młodemu Sassoonowi. I tak w wieku 14 lat, rozpoczęła się wspinaczka Vidala po szczeblach kariery, aż stał się jednym z najważniejszych fryzjerów w historii świata. Przełomowym momentem było stworzenie uczesania typu „ wash and wear”, które wyzwalało kobiety z długiego i żmudnego modelowania włosów oraz częstych wizyt u fryzjera. To właśnie Vidal Sassoon jest autorem popularnego „boba” (włosy krótkie, z przodu trochę dłuższe). Inspirował się prostymi geometrycznymi formami, architekturą w stylu Bauhausu.
Początkowo jego pomysły nie spotykały się z entuzjazmem klientek. Jednak z czasem zaczęły się u niego czesać gwiazdy i celebryci. Niektóre fryzury pojawiły się nawet na kinowym ekranie. Pan Sassoon uczesał na przykład Mię Farrow do filmu Romana Polańskiego „Dziecko Rosemary” . Z kolei we „Wstręcie”, główna bohaterka (Catherine Deneveue), pracuje w salonie fryzjersko- kosmetycznym. To był salon samego Vidala Sassoona. Zdjęcia miały trwać kilka dni, ale nieco się przedłużyły. Sassoon nie mógł pozwolić sobie na nadszarpnięcie zaufania klientek i odwołanie umówionych wizyt, a tym samym narażać się na ogromne straty finansowe, więc fryzjerzy wykonywali swoją pracę, a tymczasem Polański kręcił swój film. Panie były zachwycone.
„Człowiek który za sprawą pary nożyczek zmienił świat” nie miał łatwego życia. Sukces zawodowy nie szedł w parze ze szczęściem w życiu osobistym. Mimo to Sassoon nie stracił pogody ducha, nie poddał się. Dbał o siebie i swój rozwój fizyczny. Ćwiczył, rozciągał się i pływał ( i to nieustannie, pomimo wieku 80 lat). Jego motto brzmiało: „Twój zły wygląd źle świadczy o nas”. „Vidal Sassoon. The Movie” to obraz, który zasługuje na chwilę uwagi, chociażby ze względu na ciekawe wątki dotyczące mariażu mody i kina.
Wydaje
mi się, że moda i kino od samego początku były sobie bardzo bliskie.
Wygląda na to, że ta komitywa wciąż trwa i ma się całkiem dobrze. I
chyba najlepszym na to dowodem jest Fashion Film Festiwal, który pomimo
tego że odbywa się w multiplexie, w nowoczesnym Centrum Handlowym, w
królestwie garderoby, w świecie masowych kolekcji, pokazał czym jest
modne kino. Przyglądając
się ludziom i ich strojom, śledzimy bieg pasjonującej, małej historii,
często zapominanej, a jakże ciekawej.
Monika Martyniuk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz