niedziela, 27 stycznia 2013

"Wróg numer jeden", reż. Kathryn Bigelow

Hollywood powoli się zmienia. Kiedy odbierająca Złoty Glob za rolę w filmie „Wróg numer jeden” Jessica Chastain dziękowała na podium reżyserce filmu, Kathryn Bigelow za odważne przełamanie konwencji w ukazywaniu kobiecości nastąpiła symboliczna afirmacja tych reorientacji. Bigelow, która wyrasta powoli na czołową specjalistkę od filmów o tematyce wojennej, uciera nosa wszystkim, którzy wcześniej portretowali płeć piękną jako bierną, zależną i oczekującą. W jej najnowszym obrazie, to właśnie kobieta jest mózgiem operacji schwytania najsłynniejszego terrorysty w historii, Osamy bin Ladena.


Feminizm Kathryn Bigelow jest jednak subtelny i nienachalny. Czyniąc Mayę, postać graną przez Chastain, główną bohaterką filmu, reżyserka pogłębia to, czego zabrakło w jej poprzednim, oscarowym obrazie. „The Hurt Locker” mimo swojej perfekcyjnej konstrukcji i precyzji w ukazywaniu działań wojennych, w dużej mierze pozbawiony był wymiaru emocjonalnego. Tym razem jest inaczej, bo ludzka płaszczyzna wydaje się być głównym wątkiem tej wielowarstwowej historii. Wraz z Mayą od pierwszych scen filmu zostajemy wrzuceni w samo centrum śledztwa CIA i skonfrontowani z często nieludzkimi metodami walki z terroryzmem. Przez blisko trzy godziny seansu przyglądamy się bezwzględnym technikom pracy amerykańskich specjalistów i śledzimy ponad dziesięcioletnią, drobiazgowo ukazaną wendettę na Osama bin Ladenie. Dzięki tej postaci, Bigelow umiejętnie równoważny płaszczyznę dokumentalną i narracyjną, czyniąc „Wroga numer jeden” nie tylko zapisem autentycznych wydarzeń, ale i pasjonującą historią o niezłomności i wewnętrznej sile jednostki.

Bigelow portretuje Mayę jako kruchą, a zarazem silną i zdecydowaną postać, z którą łatwo się utożsamić. O bohaterce nie wiemy praktycznie nic oprócz tego, że działa w słusznej sprawie i stopniowo, wraz z rozwojem akcji staje się wręcz desperacko zdeterminowana, by doprowadzić do końca trwające od lat śledztwo. Podczas gdy każdy traci nadzieję, Maya jako jedyna wierzy w powodzenie akcji i poświęca wszystko dla realizacji obranego celu. Jej złożoną osobowość fenomenalnie oddaje wspominana już wcześniej Jessica Chastain. Aktorka finezyjnie i z psychologiczną rzetelnością kreśli wielowymiarowy charakter swojej bohaterki, czyniąc ją postacią niedookreśloną, niejednoznaczną. Kreacja Chastain została doceniona już przez Amerykańską Akademią Filmową, która nominowała aktorkę do swej nagrody. Mam nadzieję, że nominacja zamieni się w zasłużonego Oscara.


 „Wróg numer jeden” oprócz niebanalnej konstrukcji bohaterki pewne novum w ukazywaniu działań amerykańskich służb specjalnych. Pozbawiony nieznośnego patosu, niejednokrotnie brutalny i bezkompromisowy obraz Bigelow wzbudza zażarte dyskusje głównie na rynku amerykańskim. Krytykowany jest fakt, że reżyserka ukazała krwawe praktyki, których dopuszczają się antyterroryści. Tortury – bo tych głównie dotyczą kontrowersje - są jednak w filmie zdecydowanie uzasadnione i zapewne dalekie od tych, którymi w rzeczywistości posługują się agenci. Nikt chyba nie wierzy już w to, że śledztwa, które trwają latami odbywają się w przyjaznych warunkach i polegają na zasadzie dobrowolnej wymiany informacji… Uczciwość i staranność filmu Bigelow w oddaniu mozolnie posuwającego się dochodzenia w sprawie bin Ladena, przybliża go do paradokumentalnej stylistyki, co stanowi jego największy atut. Ostatnie pół godziny obrazu, które odsłania kulisy finału poszukiwań terrorysty to bodaj najbardziej trzymająca w napięciu, skrupulatnie zrealizowana sekwencja wojskowych działań w historii kina.

Nieobecność Kathryn Bigelow wśród nominowanych do tegorocznych Oscarów w kategorii najlepsza reżyseria jest rażącym brakiem. Amerykanka stworzyła bowiem jeden z najodważniejszych, łamiących wszelkie schematy kina wojennego obrazów w historii filmu. Konserwatywna Akademia wolała wybrać jednak po raz kolejny Spielberga, który w swoim „Lincolnie” zaserwował trzygodzinną, przepełnioną patosem laurkę dla Ameryki. Bigelow, która odeszła daleko od tej konwencji, pokazując amerykańskie działania militarne z zupełnie innych, bliższych rzeczywistości perspektyw, została zignorowana. Pozostaje więc jedynie żywić nadzieje, że powolne zmiany w Hollywood, które zapoczątkowała niedoceniona w tym roku reżyserka, dodadzą odwagi innym twórcom, a nowe tendencje kina wojennego wytyczać będą bardziej odważne produkcje.

Mateusz Jarosławski




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz