Pilot, reż. Byamba Sakhya, Mongolia, Niemcy 2013, 90 min.
Obraz ten wisiał nad kanapą, a wyglądał mniej więcej tak: on na koniu, w jednej dłoni dzierży wodze, w drugiej niepewnie zaciska jej palce; ona szybuje ponad nim, powiewając niczym flaga na maszcie, wysoko nad jego głową. On bliski ziemi; ona bliska niebu. Spoiwem splecione dłonie, aż nie sposób rozsądzić czy to on ciągnie ją do dołu, czy ona jego ku górze.
Gdy się rozstają, Anu zakleja jego podobiznę wizerunkiem bóstwa opiekuńczości; sobie zaś zawiesza na szyi czerwone frędzle, symbolizujące cierpienie. Nie może się pogodzić z myślą, jakoby miała odtąd frunąć samotnie.
To wszystko z dachu sąsiedniego budynku obserwuje Tsog. Chłopiec po ucieczce z prowincji, gdzie wiódł ubogie życie w patologicznej rodzinie, usiłuje utrzymać się w mieście ze sprzedaży wiejskiego mleka. Nocami patrzy to na rozświetlone neonami ulice, to w roziskrzone gwiazdami niebo; i marzy, bo fantazja zdaje się dla Tsoga jedynym remedium przetrwania. Początkowo chłopiec zagląda w okna sąsiadów, by podejrzeć z oddali szklany ekran telewizora - lekarstwo na wszelkie smutki, środek zapomnienia, utopijny indykator niespełnionych aspiracji. Życie pięknej Anu staje się jednak szybko najżywszym przedmiotem fascynacji Tsoga, rozniecającym marzenia o wyjściu z ukrycia, wspólnym locie, aż wreszcie - przejęciu absolutnej kontroli.
Emblematem owej ułudy kontroli staje się tytułowy pilot (remote control). Tsog za jego pomocą pragnie nie tylko przerzucać zza okna tv-kanały, ale objąć siłą fantazji władzę nad międzyludzkimi relacjami. Jednym kliknięciem wpływać na emocje, więzi, życia; spełniać marzenia.
Na poły surrealistyczny film Byamba Sakhya’wy balansuje na granicy bajki i dramatu. Żonglując kliszami, reżyser zbliża swoją opowieść do poetyckiego moralitetu; i jak to w moralitecie, zamknięta w czarno-białe ramy wizja szufladkuje rzeczywistość, etykietuje bohaterów… słowem, sprowadza filmowe uniwersum do kolażu przestarzałych oczywistości. Świat Sakhya’wy ociera się o banał. Jeśli Tsog jest dobry i biedny, będzie głodny szczękał zębami pod dziurawą plandeką, aby wydać zarobione ostatkiem sił pieniądze na książki dla młodszego brata. A jeśli miasto ma zionąć nieprzystępną obcością, grupa łobuzów pobije chłopca o krystalicznym sercu w ciemnym zaułku brudnego blokowiska. Reżyserowi udaje się jednak zmyślnie uniknąć klęski. Zręcznie przerzuca punkt ciężkości w stronę nadrealnego świata wyobraźni, w którym to zawiązuje się fabularne i kontemplacyjne meritum opowieści. Wątki zaś wygrywa subtelnymi tonami; uwodzi liryzmem i zwinną metaforyką.
Zestawienie wielkomiejskości z rustykalnością wsi i małych miasteczek stało się leitmotivem współczesnego kina Dalekiego Wschodu. Wieżowce naprzeciw chatek; zgiełk przeciwstawiony ciszy. Owa antynomia wybrzmiewa w Pilocie ze zdwojoną siłą, gdy przypomnieć sobie takie obrazy, jak choćby Wilcze dzieci Mamoru Hosody, Jak ojciec i syn Hirokazu Koreedy, czy Czerwone kwiatki Yuana Zhanga. Klisze zyskują w azjatyckiej filmografii status narzędzia nawigacji - nie sposób bez nich przetłumaczyć na język europejskiej kultury obcego kodu. Tym jaśniej unaocznia się wciąż obecna paralela wiatru i wolności; lotu, symbolizującego swobodę, samostanowienie, aż wreszcie - upragnioną przez Tsoga kontrolę. Sakhya w miejsce aluzji stawia wyraźne dosłowności. Krzyczy, tam gdzie wystarczyłby szept, zabijając tym samym powab tkanej historii.
Można, niczym podobizna Anu, odlecieć samotnie na fali przejaskrawionych w Pilocie banałów; nie trudno wówczas o bolesne zderzenie ze ścianą oklepanych ogólników i truizmów. Można jednak też zlekceważyć drobne zgrzyty, wznieść się ponad narracyjne ułomności i poszybować w świat odległej fantazji. W powiewie lirycznej lekkości zapomnieć o licznych mankamentach i dać się porwać ujmującym metaforom; ratującym film przed drastycznym upadkiem na twardą i obcą ziemię.
Zuzanna Kowalczyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz