NARODZINY W ALEI SNAJPERÓW
Kibice
piłkarscy zwykli mawiać, że niewykorzystane sytuacje lubią się mścić.
Przystępując do realizacji „Powtórnie narodzonego” Sergio Castellitto miał, jak
mogłoby się zdawać, klucz do sukcesu: poruszającą historię, gwiazdorską obsadę
i wysoki, jak na włoskie warunki, budżet. Udało mu się jednak wszystko to
zaprzepaścić i strzelić sobie artystycznego samobója. Jak widać, nie tylko
polscy piłkarze mają talent do marnotrawienia przychylności niebios.
Telefon od
dawno niesłyszanego przyjaciela z Sarajewa wytrąca uporządkowane życie Gemmy
(Penélope Cruz) z równowagi. Kobieta decyduje się na podróż do miasta, w
którym przed kilkunastu laty przyszedł na świat jej syn, Pietro (Pietro
Castellitto). I choć wyprawa na Bałkany ma być przede wszystkim okazją, by
chłopiec poznał historię swego zmarłego podczas wojny ojca (w postać Diega
wcielił się Emile Hirsch), powoli okazuje się, że również przed matką odsłania
tajemnicę, której istnienia się nie spodziewała.
Skomplikowana
historia Gemmy i Diega niesie w sobie taki ładunek emocjonalny, że – zręcznie
przedstawiona – mogłaby być wymieniana obok takich opowieści, jak choćby nagrodzone
na Warszawskim Festiwalu Filmowym „Pogorzelisko”. Niestety wszystko to, co u
Villeneuve’a utkane było misternie z prawdziwych ludzkich dramatów, u
Castellito wydaje się być jedynie wydmuszką, za którą nie kryje się nic, poza
banałem. Jeśli bohaterowie mają być beztroscy i szaleni, to reżyser
wykorzystuje wszelkie możliwe środki, by ta ich niefrasobliwość przypadkiem
widzowi nie umknęła. Fatalnie rozpisane dialogi przywodzą na myśl polski serial
z literą w roli tytułowej i czynią z bohaterów kukły wygłaszające miałkie,
trywialne sentencje. I choć aktorzy robią wszystko, by granym przez siebie
postaciom nadać ludzkie rysy, najbardziej wiarygodni stają się wówczas, gdy
scenariusz pozwala im na milczenie. Takich momentów jest niestety w filmie
niewiele.
Podobnie rzecz
się ma z rolą, jaką w tym dramacie scenarzyści wyznaczyli Sarajewu.
Zastanawiające jest zresztą, że to oblężone przez snajperów miasto kolejny już
raz występuje jako skrywające mroczny sekret miejsce powtórnych narodzin. W
wydanej w 2006 roku powieści Igora Štiksa „Krzesło Eliasza”, bohater, którego
historia rodzinna stopniem komplikacji dorównuje losom Gemmy i jej syna,
wielokrotnie przyznaje, że to właśnie w Sarajewie narodził się na nowo, a
powieść jest zapisem tego bolesnego procesu. O ile jednak u Štiksa to Miasto,
nie bez powodu pisane wielką literą, jest pełnoprawnym bohaterem dramatu, o
tyle u Castellitto stanowi jedynie papierową scenografię, która grozi
zawaleniem przy głębszym wejrzeniu w istotę problemu. Wpatrzeni w te kartonowe
zgliszcza na próżno szukamy wiarygodności zapamiętanej z „Alei snajperów”.
„Powtórnie
narodzony” jest jak ładna melodia zagrana przez niezdolne dziecko na
rozstrojonych skrzypcach. Zamiast wywoływać wzruszenie, wzbudza irytację.
Niewątpliwie miał być czymś więcej niż kolejną historią o wielkiej miłości i złej
wojnie. I jak się wydaje, właśnie w tym pragnieniu, by wyrazić „więcej”
pogrzebany jest pies, a wraz z nim szansa na artystyczny sukces filmu.
Castellitto grzeszy nadmiarem zarówno pod względem ilości poruszanych
problemów, jak i środków wyrazu. A przecież, jak uczy Izaak Babel, „tylko
geniusz może sobie pozwolić na dwa przymiotniki przy jednym rzeczowniku”.
Katarzyna
Pochmara-Balcer
„Powtórnie
narodzony”
Hiszpania,
Włochy, 2012
reż. Sergio Castellitto
scen.
Sergio Castellitto, Margaret Mazzantini
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz