„Nie chodzę z wysoko podniesioną głową. Nie buduję wokół siebie żadnych barier. Nie noszę sutanny, kiedy to nie jest potrzebne, ani koloratki. Dobrze się czuję w dżinsach, w koszulce, w czapce z daszkiem. Jeżdżę na górskim rowerze, tańczyłem z wami na niejednym weselu. (…) Staram się służyć bliźnim, jak tylko potrafię. Bo tak widzę rolę kapłana: być z ludźmi i dla ludzi. Wiem, że wszystko jest między nami w porządku. Poza jednym.”
Oglądając na porannym pokazie „W imię…” w reżyserii Małgośki Szumowskiej, przypomniałem sobie jeden z najlepszych (i najmocniejszych) polskich reportaży, które kiedykolwiek powstały – „Wściekłego psa” Wojciecha Tochmana. To tekst, który wyrywa się zasadom gatunku i nie daje się upchnąć w ramy „literatury faktu” (to osobiste, anonimowe wyznanie zakażonego wirusem HIV księdza-geja, w formie homilii skierowanej do zgromadzonych w kościele wiernych), jednocześnie pozostający intymnie blisko autentycznych emocji, pełen empatii i zrozumienia. Podobnie jest z nowym filmem Szumowskiej. Reżyserka zabiera zdecydowany i stanowczy głos w dyskusji o homoseksualizmie wśród księży, zachowując przy tym szacunek dla swoich bohaterów, nie atakując zajadle Kościoła i chrześcijańskich wartości (choć zapewne wielu polskich komentatorów i tak w jej filmie będzie widziało przede wszystkim atak, by skuteczniej upchnąć niepokorną reżyserkę do różnych szufladek). Udaje się jej skutecznie uniknąć napastliwego publicystycznego tonu jaki nadaje się w Polsce tematowi, wchodzi na poziom, na którym chodzi o Człowieka.
"W połowie czasu / Straciwszy z oczu szlak niemylnej drogi / Pośród ciemnego znalazłem się lasu”. Ksiądz Adam (Andrzej Chyra) przeżywa kryzys wiary, nie może poradzić sobie ze swoją seksualnością i rolą kapłana – gdy prowadzi razem z Michałem (Łukasz Simlat) parafialne ognisko dla trudnej młodzieży pod jego skrzydła trafia Łukasz (Mateusz Kościukiewicz), dziki, sprawiający wrażenie autystycznego (nie jest to powiedziane wprost), chłopak u progu dorosłości. Gdy pojawi się nowy, agresywny wychowanek Adrian (Tomasz Schuchardt) pokusa stanie się nie do wytrzymania, a sprawy przyjmą tragiczny obrót.
W Polsce w której funkcjonują zasadniczo dwa medialne obrazy księży – dobrotliwego pasterza z „Plebanii” i całujących się gejów w koloratkach z okładki popularnego tygodnika, Szumowska razem ze scenarzystą i operatorem „W imię…” Michałem Englertem tworzą obraz kompleksowy – świetny scenariusz (być może trochę niepotrzebnie przeciągnięty, ale o tym za chwilę) został wsparty przez wyraziste aktorskie kreacje. Kościukiewicz w końcu pokazuje na co go stać – co ciekawe wypowiadając zaledwie kilka słów. Jego postać jest intensywna, tajemnicza, w kilku scenach, dzięki swojej fizyczności, niemal chrystusowa. Chyra jest doskonały, kupujemy go jako charyzmatycznego kapłana, a wyznanie, które czyni przed swoją siostrą w rozmowie przez skype'a (zupełnie przez nią niezrozumiane i odrzucone) to jedna z wielu scen o ogromnym ładunku emocjonalnym.
Oddzielną sprawą są "chłopcy" – ich autentyczna agresja (w dużej części improwizowana), sprawia,
że w wygodnym kinowym fotelu czujemy się niezbyt komfortowo. Chłopaki
szybko oceniają, jeden mówi o księdzu wprost: „A jak oddał serce Jezusowi to myślisz że o r*chaniu to on nie myśli?”.
To okrutny świat wypełniony natarczywym dźwiękiem brzęczenia much, w którym
nie ma miejsca na słabość, nawet (a może - zwłaszcza) u księdza. Kościukiewicz –
potrzebujący opieki odmieniec - jest przez bandę chłopaków zupełnie
zdominowany. To niesamowite, jak w scenach z nimi jest autentycznie
przytłoczony.
Jedynym mankamentem "W imię..." wydaje się zbyt długo wybrzmiewające zakończenie. Film nie kończy się na rewelacyjnych obrazach procesji idącej przez pola przy piosence "Funeral" Band of Horses (która pojawia się dwukrotnie, za pierwszym razem w dość kontrowersyjnym kontekście). Niestety ostatni kadr - bardzo dosadny, zaskakujący, w pewnym sensie ironiczny, psuje całą naturalność filmu. I choć akceptuję objaśnienia reżyserki dotyczące jego znaczenia, nie działa on na poziomie intuicji.
Gdy „W imię…” wejdzie do kin, wywoła burzę – to pewne. Wydaje się, że w Berlinie przyjęto je bardzo dobrze, a z czterech filmów konkursowych, które mogliśmy do tej pory zobaczyć, wypada najlepiej. W jednej z końcowych scen Adam, wygłasza kazanie w prawie pustym kościele. Podobnie jak u Tochmana kapłan nie może powiedzieć swoim wiernym prawdy. Nawet jeśli by ją poznali - nie zrozumieliby jej. Wypowiada ją za nich Szumowska. Takiej oczyszczającej homilii potrzebowaliśmy.
Gdy „W imię…” wejdzie do kin, wywoła burzę – to pewne. Wydaje się, że w Berlinie przyjęto je bardzo dobrze, a z czterech filmów konkursowych, które mogliśmy do tej pory zobaczyć, wypada najlepiej. W jednej z końcowych scen Adam, wygłasza kazanie w prawie pustym kościele. Podobnie jak u Tochmana kapłan nie może powiedzieć swoim wiernym prawdy. Nawet jeśli by ją poznali - nie zrozumieliby jej. Wypowiada ją za nich Szumowska. Takiej oczyszczającej homilii potrzebowaliśmy.
KONKURS GŁÓWNY: „W imię...”, reżyseria: Małgośka Szumowska, obsada: Andrzej Chyra, Mateusz Kościukiewicz, Łukasz Simlat, Maja Ostaszewska, Tomasz Schuchardt, 2013
Cytaty pochodzą z reportażu Wojciecha Tochmana "Wściekły pies" i "Boskiej komedii" Dantego.
Krystian Buczek
Krystian Buczek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz