Człowiek, który prawdziwie ujrzał twarz Boga, czy szaleniec szukający mistycznego uniesienia w narkotycznych wizjach? Zwyczajny dziwak czy cierpiący na schizofrenię paranoik? Jedno jest pewne: budowniczy fundamentów współczesnej fantastyki naukowej, którego książki należą do najchętniej ekranizowanych w Hollywood dzieł tego gatunku.
Kiedy w latach 50. ubiegłego wieku, Philip Kindred Dick, zasypywał wydawnictwa opasłymi powieściami obyczajowymi, a pisanie nowel science fiction traktował jako wstydliwą konieczność, nikt nie przypuszczał, że stanie się on wkrótce jednym z największych mistyków fantastyki naukowej i autorem utworów rozchwytywanych przez hollywoodzkich twórców. Odrzucony przez mainstream i niezrozumiany przez fantastyczne getto, Dick myślał w pewnym momencie nawet o rzuceniu pisarstwa. Przełom przyniosły lata 60, kiedy pojawiły się najznakomitsze dzieła Dicka, takie jak Ubik, Człowiek z Wysokiego Zamku czy Trzy stygmaty Palmera Eldricha. Żadne z nich nie przyniosło jednak autorowi takiego rozgłosu, jak ekranizacja wydanej w 1968 powieści Czy androidy marzą o elektrycznych owcach. Filmu w reżyserii Ridleya Scotta nie dane było ujrzeć Dickowi, który zmarł niecałe cztery miesiące wcześniej.
1. Łowca Androidów (Blade Runner, 1982)
Nie sposób chyba współcześnie opisać Łowcy Androidów bez narażania się na powielanie wzniosłych opinii i wtórność sądów, odnoszących się do kultowego już wymiaru dzieła. Choć od premiery filmu minęło już 30 lat, obraz nie stracił na wartości, pozostając niedoścignionym wzorem filozoficznej głębi osnutej niezrównaną artystycznie wizją. Uniwersalistyczne rozważania ubrane w biologiczno-mechaniczny kostium androida, przesądziły o spektakularnym sukcesie filmu, który jednak nie nadszedł od razu po premierze. Scott, jak żaden reżyser, który po nim brał się za bary z twórczością Dicka, oddał schizofreniczny klimat prozy kalifornijskiego pisarza. Charakterystyczne dla Dicka pytania: „Kim jestem?”, „Co przesądza o moim człowieczeństwie lub jego braku?” i „Co odróżnia mnie od stwórcy?”, odbijają się w filmie zwielokrotnionym echem od ścian monumentalnych budowli Los Angeles A.D. 2019. Wszystkie te elementy uczyniły obraz Ridleya Scotta „Księgą Rodzaju” filmowej fantastyki, która nie przestaje inspirować do dziś.
2. Pamięć absolutna (Total Recall, 1990)
Nakręcony na motywach opowiadania Przypomnimy to panu hurtowo film w reżyserii Paula Verhoevena to mroczna wizja kolonizatorskiej przyszłości ludzkości, nasiąknięta całkowitym brakiem zaufania do jednej z najważniejszych funkcji naszego umysłu – pamięci. Grany przez Schwarzeneggera, Daglas Quaid, podobnie jak grupa Nexsusów z Łowcy Androidów, nie ma pewności, czy jego wspomnienia są naturalne czy sztucznie spreparowane. Pamięć łatwo bowiem podrobić i dowolnie nią manipulować. Nie mniej ważnym wątkiem jest tutaj także charakterystyczny dla dickowskiego obrazowania konflikt interesów wielkich korporacji i ubogich dzielnic postindustrialnych miast, których mieszkańcy zawsze padają ofiarą bezdusznych firm.
3. Impostor: Test na człowieczeństwo (Impostor, 2002)
Dowód na to, że kurczowe trzymanie się fabuły utworów Dicka, niekoniecznie gwarantuje sukces artystyczny i kasowy. Wierność literackiemu pierwowzorowi zaowocowała dłużyznami, przerastającymi nawet najbardziej wytrwałych fanów. Filmowcy nie wykorzystali potencjału, jaki tkwił w opowieści o człowieku, który, aby przeżyć, musi udowodnić, że nie jest cyborgiem. Dzieła zniszczenia dopełniają efekty specjalne, pozostające daleko w tyle za możliwościami ówczesnej technologii cyfrowej.
4. Raport Mniejszości (Minority Report, 2002)
Po kilku artystycznych porażkach Spielberg wrócił w wielkim stylu, serwując dystopijną wizję świata, gdzie przestępstwa wykrywane są zanim zostają w ogóle popełnione. John Anderton (Tom Cruise), dowodzi wyspecjalizowanym oddziałem policji prewencyjnej, która dzięki trójce jasnowidzów, udaremnia mające wkrótce nastąpić wykroczenia. To z pewnością jeden z najbardziej wizjonerskich filmów science fiction ostatniej dekady – zapewne sam Spielberg nie przypuszczał, że ukazane na ekranie rozwiązania techniczne, staną się rzeczywistością tak szybko. Reklamy „wołające” do nas po imieniu i ekrany dotykowe to przecież dzisiaj codzienność.
5. Przez ciemne zwierciadło (A scanner darkly, 2006)
Pulsująca, rozedrgana animacja, oparta na „żywej” grze aktorskiej, już samą formą przekazu doskonale wpisuje się w chaotyczny tok narracji książek Dicka. Trudno wyobrazić sobie rodzaj ekspresji, który lepiej nadawałby się do opisania stanu uzależnienia. Przez ciemne zwierciadło to zdecydowanie jedna z bardziej ambitnych ekranizacji utworów amerykańskiego pisarza, który spisał dzieło pod wpływem kontaktów z grupą narkomanów, na początku lat 70. Specyficzny typ obrazowania, rozbudowane ponad miarę dialogi i fabuła pełna niedomówień, nie ułatwiają odbioru filmu. Całość jednak tworzy charakterystyczną, dickowską psychodelię, gdzie uzależnienie od narkotyków, wraz ze wszystkimi tego skutkami, staje się metaforą zagubienia i problemów z określeniem własnej tożsamości.
6. Władcy umysłów (Adjustment Bureau, 2011)
Przedostatnia ekranizacja prozy Dicka. Podstawą scenariusza stało się opowiadanie Ekipa dostosowywawcza. Nienachalne science fiction łączy się tutaj z wątkiem romansowym. Precedensem jest tutaj, dość nietypowe, jak na ponure wizje Dicka, pozytywne zakończenie filmu, ocierające się nawet o konkluzje rodem z romansideł niezbyt wysokich lotów typu: „prawdziwa miłość pokona wszelkie przeszkody”. Pocieszająca wymowa filmu służy jednak tylko przysłonięciu prawdy – wszyscy jesteśmy sterowani!
Pozostałe ekranizacje i inspiracje
Oprócz wskazanych wyżej przypadków, prozę Dicka ekranizowano jeszcze co najmniej 5-krotnie. Z lepszym lub gorszym skutkiem przenoszono na duży ekran takie opowiadania, jak Druga odmiana (Tajemnica Syriusza, 1995), Zapłata (film o tym samym tytule z 2003 roku) czy Złotoskóry (Next, 2007). Nie sposób jednak określić dokładnej liczby produkcji, które nawiązywały do twórczości autora Ubika, wykorzystując ją jako niezmierzoną skarbnicę inspiracji. Wśród nich można wymienić Matrix – Wachowscy, podobnie jak Dick, próbowali opisać symulakryczną rzeczywistość. Spadkobiercą kalifornijskiego pisarza jest także Duncan Jones, który w swoich filmach (Moon, Kod nieśmiertelności), z kubrickowską wręcz wrażliwością, opisuje złudność otaczającej rzeczywistości. W podobnym metafizycznym niepokoju utwierdza nas Christopher Nolan za sprawą Incepcji, w której rozmyciu ulegają sfery snu i jawy. Schizofreniczny nastrój rodem z kart książek amerykańskiego fantasty odnajdziemy także w filmie Donnie Darko Richarda Kellyego. Po dickowskie opozycje Stwórca – stworzenie, człowiek – maszyna, sięgnął natomiast ostatnio Ridley Scott w Prometeuszu. Tak samo, jak w wizjach Philipa Dicka, bogowie Scotta są zimni i przerażający.
Można zaryzykować stwierdzenie, że każdy reżyser próbujący opisać współczesny świat językiem science fiction, prędzej czy później będzie musiał, w pewnym sensie, zmierzyć się z dorobkiem autora Ubika. Dick zaszczepił nam nieufność wobec tego, co widzialne, słyszalne i odczuwalne. Zakwestionował skuteczność i wystarczalność doświadczenia jako narzędzia poznania rzeczywistości. Co najważniejsze jednak, udało mu się tchnąć boski pierwiastek w groźny, mechaniczny świat przyszłości, udowadniając, że również naukowy charakter tej odmiany fantastyki pozwala snuć głębokie refleksje o naturze sacrum.
Piotr Przytuła
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz