poniedziałek, 23 lipca 2012

Filmowa Playlista (odc.8)


Dźwięki filmowych spotkań

Świat, a w szczególności Europa, żyje ostatnio różnego rodzaju spotkaniami. Można na przykład spotkać się na murawie z przeciwnikiem lepszym od siebie oraz z okrutną prawdą, że niemal każdy zawodnik jest silniejszy od nas. Jednak, dla wielu to sprawa zbyt bolesna aby nią zacząć sezon wakacyjny. Na ratunek przychodzi kino, które tematem spotkań również zajmuje się dość pieczołowicie. Prowadzą one zazwyczaj do zrodzenia się emocji i uczuć. Te z kolei stają się dla wielu scenariuszy olejem napędowym albo paliwem odrzutowym. Nie dlatego, że dają kopa – choć pewnie i to się zdarza – częściej jednak, za ich sprawą, zaczyna nas po prostu odrzucać od ekranu. Zachowując pogodny nastrój i nadzieję (to nie tyczy się sportu), załóżmy, że istnieje szansa aby znaleźć perełkę godną uwagi. Jeśli nawet to się nie powiedzie, możemy uciec się do ostateczności. Spróbujmy odnaleźć w stogu audiowizualnego siana igłę – kłującą zmysły ścieżkę muzyczną, którą warto podążyć, nawet jeśli w scenariuszu coś nie zagrało.

Vincent i Mia. On idzie do łazienki poskromić swoje rządze, ona poskramia kolejną ścieżkę koki. Ich poczynaniom towarzyszy cover utworu Neila Diamonda w wykonaniu Urge Overkill.  Ona tańczy, a on ze sobą walczy w rytm „Girl, you’ll be a woman soon”. Jednak do żadnej metamorfozy grzecznej dziewczynki w kobietę nie dochodzi. Punktem kulminacyjnym spotkania jest narkotykowa zapaść Mii. Vincent dobrze wie, że toczy bój nie tylko o jej życie, ale także o swoje. Rychło by je stracił z rąk męża Mii, a zarazem swojego szefa. W tej części filmu wszystko kończy się dobrze, chociaż wcześniej jest kilka newralgicznych momentów, w których Vincent powinien zanucić „Girl, you’ll be a corpse soon”…

  1. Pulp Fiction, 1994, reż. Quentin Tarantino - „Girl, you’ll be a woman soon” Urge Overkill




Każdy kto to powie, że słoń nadepnął Tarantino na ucho z pewnością kłamie jak z nut. Dowodem niech będzie fakt, że po Pulp Fiction przyszła pora na Death Proof. Podczas oglądania filmu seans hipnotyczny serwuje The Coasters wykonując „Down in Mexico”. Pewnie duża część męskiej publiczności skupia się bardziej na równoległym seansie Vanessy Ferlito. Jej bohaterka tańcząc przed Stuntmanem Mikem wypina to i owo tu i ówdzie. Faktycznie – w myśl piosenki – robi na ekranie niezły Meksyk, który prawdopodobnie na długo pozostaje w pamięci przedstawicieli płci brzydkiej. Zaryzykuję narażenie się zagorzałym orędownikom tarantinowskiego kina, ale dużo częściej wracam do warstwy dźwiękowej tej sceny, niż do obrazu. Zamiast japonek i trzęsących się szortów widzę pianino i czerwoną bandamę.

  1. Death Proof, 2007, reż. Quentin Tarantino – „Down in Mexico” The Coasters





Pora na spotkanie trójki bohaterów z „Wyśnionych miłości” Dolana. Jest ono nieco mniej taneczne od poprzedniego, co nie znaczy, że muzycznie gorsze. Charyzmatyczny wokal Karin Andersson towarzyszy bohaterom podczas niespodziewanej konfrontacji w tajemniczym lesie. Roi się tam od żółtych liści, przez które przebijają się złociste promienie słońca. Klimat iście baśniowy. Kiedy wzbogacimy to o efekty dźwiękowe, czyli słyszaną w tle frazę „Keep the streets empty for me”, robi się nawet odrobinę surrealistycznie. Jednak nie na pustych ulicach w lesie należy się skupić, ale na scenie jaka się tam rozegra. Drogie panie, wyobraźcie sobie, że w ramach rywalizacji tarzacie się w liściach ze swoim najlepszym przyjacielem, bo poróżniła i połączyła was miłość do jednego mężczyzny. Bajka się skończyła. Jednak dzięki muzyce magiczny klimat nie znika … i niech trwa, bo to bardzo przyjemne dla uszu.

  1. Wyśnione miłości, 2010, reż. Xavier Dolan – „Keep the streets empty for me” Fever Ray





Nieszczęśliwa nastolatka spotyka wampira, a resztę historii chyba wszyscy już znamy. Co ciekawe, w tle „Zmierzchu” pobrzmiewa całkiem niezła lista utworów. Wśród nich znajduje się także „Eyes on fire” w wykonaniu Blue Foundation. Spokojny rytm i ściszony głos mają świadczyć o bólu, nienawiści i chęci zranienia osoby, którą najprawdopodobniej swego czasu spotykało się bardzo często. Utwór mógłby stać się oficjalnym hymnem zagorzałych przeciwników wampirzej sagi. Ci, pewnie z chęcią poszliby na premierę z krucyfiksami i kołkami, po to, żeby zrobić porządek nie tylko z wampirami. Któż inny jak nie pokaźna grupa krytyków filmowych rozkoszowałaby się cierpieniem Edwarda (R.Pattinson)? Któż inny jak nie internauci rozkoszowaliby się bólem Belli (K.Stewart) próbującej za wszelką cenę zmienić wyraz twarzy? Wojna trwa, szkoda tylko, że gdzieś między hukiem strzałów krytyki i salwami armatnimi zginęła godna przesłuchania muzyka.

  1. Zmierzch, 2008, reż. Catherine Hardwicke – „Eyes on fire” Blue Foundation





Haniebnym zagraniem autorki byłoby umieszczenie w zestawieniu utworów pochodzących wyłącznie z zagranicznych filmów. Ku pokrzepieniu patriotycznych serc - tak się nie stanie. Jednak polszczyzny też nie będzie. Zamiast tego pojawi się Wanda Warska i jej niezapomniana wokaliza jazzowa z „Pociągu”. Śpiewaczka zaczyna finezyjnie dryfować po pięciolinii otwierając tym samym pierwszą scenę filmu. Obserwując tłum przemieszczający się po peronie i przypadkowe, kilkusekundowe spotkania nieznanych sobie ludzi, można przez chwilę odnieść wrażenie, że życie przebiega tak płynnie i gładko jak wkomponowany w scenę utwór muzyczny. Szybko jednak przekonujemy się, że wszystko jest nieco bardziej skomplikowane, a człowiek pomimo obecności innych ludzi może czuć się niezwykle samotny. Choć zabrzmi to jak banał, spotkanie z głosem Wandy Warskiej oznacza spotkanie sam na sam ze sobą, nie tylko w przypadku bohaterów „Pociągu”…
  1. Pociąg, 1959, reż. Jerzy Kawalerowicz – wokaliza jazzowa, Wanda Warska,



Jak widać różne są filmy z którymi się człowiek w życiu spotyka, różne w nich mogą być spotkania, ale dzięki temu można spotkać na swojej drodze ciekawą muzykę. To może koniec już na dziś tych spotkań?


Katarzyna Niedźwiecka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz