Film
„Chłód w lipcu” stanowi interesującą zabawę kliszami
thrillerów i kina sensacyjnego. Najlepszy żart polega na tym, że
przez dość długi czas wszystkie wydarzenia serwowane są
najzupełniej serio, przez co obraz udaje gatunkowego produkcyjniaka.
Od samego początku jednak wyróżnia go świetne operowanie muzyką.
Zasadniczy pomysł na ścieżkę dźwiękową jest prosty. Jeff Grace tworzy przesiąknięte elektroniką, minimalistyczne faktury. Unika ostentacyjnego mroku, który wywołuje się gęstszym i niższym strumieniem dźwięków, na rzecz bardziej energicznego stopniowania napięcia jaśniejszą tonacją i klarownymi konstrukcjami.
Zasadniczy pomysł na ścieżkę dźwiękową jest prosty. Jeff Grace tworzy przesiąknięte elektroniką, minimalistyczne faktury. Unika ostentacyjnego mroku, który wywołuje się gęstszym i niższym strumieniem dźwięków, na rzecz bardziej energicznego stopniowania napięcia jaśniejszą tonacją i klarownymi konstrukcjami.
W
ten sposób na nowo odkrywa najprostszy sposób utrzymywania
filmowego nerwu – poprzez miarowe powtarzanie pojedynczego dźwięku.
Czasem może to być elektroniczny bit, czasem uparte uderzanie tego
samego klawisza fortepianu („Crank Call and Break In”). Nawet
trudno to nazwać muzyką, a działa wyśmienicie. Bardzo dyskretnie
podkręca tempo i wywołuje poczucie zagrożenia.
Grace
serwuje też szereg tematów. Jest to dość zaskakujące, gdyż w
muzyce tego rodzaju – w dużej mierze syntetycznej, z założenia
przede wszystkim funkcjonalnej – na ogół unika się tematycznej
wyrazistości na rzecz budowania wszechogarniającej atmosfery. Tutaj
udaje się zapewnić pierwsze, bez szkody dla drugiego.
Tematy
na ogół splatają się ze sobą, więc trudno je jednoznacznie
rozdzielić. Na miano głównego wyrasta powtarzana, powolna fraza
rozpoczynająca „Whole Lot Like You”. Zapewnia ona odpowiednią
dawkę niepokoju, ale podszytą sporą dawką sentymentalizmu.
Pozostałe motywy skonstruowane są w ten sam minimalistyczny sposób.
W większości przypadków pojawiają się w identycznych odsłonach,
bez najmniejszej zmiany w aranżacji. Dzieje się tak zarówno w
przypadku nieco lżejszego tematu, który wiąże się najpewniej z
głównym bohater („Dane's Decision), jak i lirycznym motywie
obrazującym ważne dla filmu relacje ojcowsko-synowskie („Father
and Son”).
Mniej
więcej w połowie seansu następuje bardzo istotny zwrot akcji, nie
wpływa on jednak zasadniczo na charakter muzyki. Staje się ona może
nieco ostrzejsza, zwłaszcza gdy zbliża się do okraszonego gitarą
elektryczną finału. Grace stara się przy tym utrzymać pełen
niepokoju, ale i refleksyjny klimat, który z czasem nieco się
rozmywa.
Muzyka
idzie przy tym w sukurs specyficznemu humorowi „Chłodu...”.
Akcja filmu toczy się w roku 1989 i pewne elementy charakterystyczne
dla tego okresu (np. kasety VHS, pierwsze telefony komórkowe)
decydują o panującej atmosferze. Grace wykorzystuje więc sporo z
dzisiejszego punktu widzenia siermiężnej elektroniki. Z początku
nie zwraca to tak bardzo uwagi, ale takie rozwiązanie konsekwentnie
bierze całą opowieść w pewien nawias.
Muzyka
współkreuje więc szczególny klimat filmu, a jednocześnie stara
się go utrzymać na podobnej nucie, co utrudnia przewrotny
scenariusz. Ścieżka dźwiękowa zwraca przy tym uwagę i wydatnie
współtworzy dynamikę poszczególnych scen („He's in the
House”!). Na płycie na dłuższą metę może drażnić jej
repetytywność, ale w gruncie rzeczy tematyczne bogactwo i
intrygująca atmosfera wciągają. Można to docenić już w trakcie
seansu, ale warto też sobie pozwolić na samodzielny odsłuch.
Jan Bliźniak
Dobry wpis. Oglądałem "Cold in July" w zeszłym tygodniu. Genialna rozrywka, aż żałuje że nie mam czasu na powtórny seans. Jednak trafiłem tu ze względu na recenzję ścieżki dźwiękowej. Fe-no-me-na--lna. Byłem w szoku jak usłyszałem tak świetnie dobraną muzę do klimatu filmu. Świetna rzecz i idealne odegranie natury 80's. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń