Chodzą
słuchy, że za młodu mordowałaś... To prawda?
Tak,
mordowałam, lecz tylko na scenie.
Kto
obsadza w roli morderczyni dziewczynę o tak subtelnej urodzie?!
Ja
sama... W dodatku ja sama napisałam dla siebie tę rolę. Byłam w Ognisku państwa
Machulskich, a zajęcia kończyć się miały egzaminem na instruktora teatralnego.
Można było oczywiście wziąć utwór uznanego twórcy, ale ja najwidoczniej
postanowiłam sama zmierzyć się z materią pisania. Stworzyłam sztukę, w której
kogoś morduję, po czym zaczynam rozmowę ze swoimi zmysłami. Żeby było
śmieszniej, w roli bodajże węchu obsadziłam Julkę Kijowską. Tak poznałyśmy się
jakieś 20 lat temu i nasza znajomość trwa do dziś. W tym roku grałyśmy razem we
„W ciemności”.
Obie
więc pewnie jesteście rozgoryczone werdyktem Amerykańskiej Akademii Filmowej?
Trudno obiektywnie się do tego
odnieść, bo przecież dwoma nogami stoi się za swoim projektem, z całych sił mu
kibicuje – nieważne jak genialna jest konkurencja. Tak było i w tym przypadku:
totalny sentyment wziął górę. Tym większy żal – byliśmy przecież tak blisko.
Oceniając jednak z perspektywy widza: „Rozstanie” cenię ogromnie. Jestem dumna
ze współtworzenia „W ciemności”, ale film Irańczyków jest w moim przekonaniu
arcydziełem.
Podobnie jak zwycięzca głównej
nagrody, „Artysta”?
Nie, jak „Drzewo życia”! Dziwię
się, czemu film Malicka nie został nagrodzony w żadnej kategorii, choćby za
zdjęcia. W „Artyście” genialny jest jedynie piesek. Tak po prawdzie, to
pierwsze 40 minut jest świetne. Problem w tym, że przed nami jeszcze godzina,
która już nie jest tak dowcipna i barwna jak początek. Jedyna radość to właśnie
piesek, którego przez następne 60 minut z niecierpliwością wyczekujemy.
Zakładając, że Akademia ma nagradzać filmy genialne, tegoroczny werdykt jest
absurdalny.
Miejmy nadzieję, że wyniki
Orłów będą mniej kontrowersyjne. Jesteś przecież nominowana.
W tym wypadku już sam sposób
nominacji jest bardzo dziwny. O kategorii, w której aktor kandyduje do bycia
nominowanym, decyduje producent. Byłam zaskoczona nominacją w grupie, w której
kandydatkami do nagrody są Roma Gąsiorowska i Agata Kulesza. To ich role są
pełnowymiarowymi postaciami pierwszoplanowymi i to o nich przede wszystkim
traktują oba filmy. Natomiast moja kreacja nawet jeśli jest najważniejszą
kobiecą rolą, to zdecydowanie drugoplanową w całym obrazie. Poza tym jest
jeszcze kwestia rozróżnienia postaci mojej i Kingi Preis. Można się
zastanawiać, która jest ważniejsza. W rezultacie obie mamy nominacje w swoich
kategoriach i jest to bardzo miłe. Myślałam po prostu, że gram postać
drugoplanową... Oczywiście cieszę się, że doceniono moją pracę.
Długo pracowałaś nad rolą?
W Polsce nie można pracować długo
nad kształtowaniem postaci. Zwyczajnie nie ma na to czasu. Ekipa nie dostaje
kilku miesięcy na przygotowanie się do filmu. W przypadku „Wałęsy” np.,
informacja o moim uczestnictwie zapadła tydzień przed zdjęciami. Gdyby nie
książka pani Danuty, mogłabym strzelić sobie w głowę albo zwyczajnie zrezygnować.
Co zatem robisz? Metody
aktorskie nie pomagają?
Idąc do szkoły teatralnej,
myślałam, że jest ich znacznie więcej. Dziś przygotowując się do filmu, po
przeczytaniu scenariusza, zawsze szukam podstawowych źródeł, które mogą być dla
mnie inspiracją. W przypadku „Wałęsy” sytuacja była pod tym względem idealna,
bo postać, którą gram, napisała autobiografię. To oddało ducha tej osoby, jej
sposób widzenia wydarzeń, które będą przedstawione. W ramach przygotowań do „W
ciemności” przeczytałam, poleconą mi przez znajomą, „Spowiedź” Caleka
Perechodnika. Są to autentyczne zapiski Żyda z Otwocka. Swoją drogą w życiu nie
czytałaś czegoś tak wstrząsającego. Tak jak przy ostatnim projekcie, za każdym
razem staram się szukać kontekstu opowieści filmowej – czegoś, co jest poza tą
historią, ale do czego również się odnosi.
Czyli starasz się odnaleźć
„ducha epoki”, by lepiej zrozumieć czasy i kontekst całej historii. A jak
przygotowujesz się do samej gry? Masz jakąś metodę na postać?
Zastanawiam się oczywiście nad
konkretnymi scenami – co moja postać mogła myśleć przy danej kwestii.
Zastanawiam się również, co mogła robić poza daną sceną. Staram się określić
wolę osoby, to, kim jest i do czego zmierza. Szukam ewentualnego punktu
zwrotnego, w którym bohaterka się zmienia.
A czy, prócz analizy
psychologicznej, istnieją rzeczy czysto materialne, które przy kształtowaniu
postaci są dla ciebie ułatwieniem?
Na
większość castingów chodziłam w jakiegoś rodzaju kostiumie – i jest to dla mnie
wielkie ułatwienie. W przypadku przygotowań do odegrania Danuty Wałęsy,
musiałam ściąć włosy. Niby drobnostka, ale równocześnie pomocne wyrzeczenie. Po
obcięciu pół metra włosów, człowiek inaczej na siebie patrzy, ma po prostu inną
twarz. W dodatku inaczej wygląda, gdy jest filmowany: ubrania z lat '70 i '80
również robią swoje.
Wolisz
pracować nad postacią w spokoju, według
własnego planu, czy kształtować ją „na gorąco”, gdy wszystko dzieje się na
planie?
Będąc
młodą aktorką, myślałam, że planowanie wszystkiego jest niezbędne w pracy
aktora. Prawda jest jednak taka, że przed kamerą nie da się ukryć swojej
aktualnej formy. Rozprowadza się pewien rodzaj aury, który jest – bo inaczej
się nie da. Jedyne, co można zrobić, to skorzystać z tego, jaką się jest w
teraźniejszości. W przypadku prac nad „Wałęsą” dużo rzeczy tworzy się w trakcie
zdjęć. Obecność dzieci sprawia, że nie planuję tego, jak zagram w
poszczególnych scenach. Wprowadzają one na plan dużo spontaniczności i trochę
chaosu. W jakimś sensie robią, co chcą. Skoro niektóre są tak małe, że nie
rozumieją słów do nich skierowanych, inaczej się nie da. I to jest w tej pracy
najświetniejsze. Takie momenty pozwalają otworzyć się na to, co inni przynoszą
na plan. Robert Więckiewicz np., który i tak jest podobny do swojej postaci,
przez charakteryzację i to, jak świetnie sobie radzi, sprawia, że mam poczucie,
iż rozmawiam sobie z Wałęsą, siedząc w kuchni, w 2012 roku... I to jest
fascynujące!
Czy
grając w filmie historycznym, czujesz spoczywający na tobie wyjątkowy kapitał
zaufania, jakąś większą odpowiedzialność? Nie masz poczucia, że ten gatunek
bardziej zobowiązuje?
Staram
się nie myśleć w ten sposób, choć na pewno jest w tym trochę racji. Szczególnie
w ostatnim przypadku: gram kogoś, kto nie dość, że jest legendą, to jeszcze
żyjącą... Pocieszam się jednak, że najgorzej ma Robert. Gdy uświadomiłam sobie,
że nie wygram konkursu na sobowtór Wałęsy, postanowiłam trochę odpuścić. Na
początku co prawda byłam przerażona, myślałam, że to jakiś obłęd i nie dam
rady. Moja trudność wynikała z tego, że pani Danuta nie jest znowu tak
charakterystyczna, a ja nie dowiem się tak naprawdę, jaka ona jest (nawet po
przeczytaniu jej książki). W którymś momencie musiałam to zostawić – sama pani
Danuta powiedziała, że to przecież tylko film. I miała rację. Umówmy się:
granie w filmie zawsze jest stresujące, nawet jeśli robi się to po raz
dwudziesty. Nikt jednak nie przystawia mi pistoletu do głowy. Nie powinnam
rozpaczać, że jakaś aktorka zrobi to lepiej. Toż to głupie...
No
tak, aktorka, która w repertuarze ma m. in. morderczynię, prostytutkę
(„Południe-Północ”), Żydówkę z czasów wojny („W ciemności”), Danuty Wałęsy
obawiać się nie powinna. Czy jednak dzisiaj, z perspektywy czasu, jakiejś roli
żałujesz?
Trudno
powiedzieć, że żałuję. Ubolewam jedynie, że od 2006 roku jestem kojarzona z
„Tylko mnie kochaj”, podczas gdy przed tym zagrałam m. in. w „Warszawie” i
„Pręgach”. Pamiętam, że miałam wtedy jakieś dziesięć ról w teatrze w sezonie i
gdy zaproponowano mi udział w „Tylko mnie kochaj”, pomyślałam, że potraktuję to
jak swego rodzaju odskocznię. Byłam początkującą aktorką i niechęć do grania w
serialach sprawiła, że ta de facto naiwna historia, tak różna od mojego
codziennego repertuaru, mimo wszystko przekonała mnie. Bałam się później, że
łatka komedii romantycznej nigdy się ode mnie nie odczepi. W 2008 roku miałam
na koncie prawie 20 filmów, z czego część – przez polskich widzów w ogóle nie
znana – była robiona za granicą. A mimo to ciągle kojarzona byłam z komedią
romantyczną.
W
dużej mierze to wina telewizji, nieustannie powtarzającej jeden repertuar, a
trochę i dystrybutorów. Nominowane w Locarno w konkursie głównym
polsko-belgijskie „Stepy” w reżyserii Vanji d'Alcantary (za które otrzymałaś
nagrodę dla Najlepszej Aktorki na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Ostende
w Belgii) również nie są w Polsce znane.
I to
jest dziwne. Swoją drogą, to było niesamowite doświadczenie wolności – grać w
„Stepach”. Spędziłam na jakimś odludziu, w stepach właśnie, jakieś dwa miesiące
i czułam się jak Alicja w Krainie Czarów. Nikt w Polsce filmu nie widział –
szkoda mi tym bardziej, że z tej roli jestem najbardziej zadowolona. No ale
cóż... Zapewne dużo łatwiej jest wyprodukować film, niż go później dobrze
dystrybuować. Najwyraźniej nie ma jeszcze w Polsce możliwości, by rozpowszechniać
film robiony w Kazachstanie.
Autopromocja
nigdy nie zaszkodzi.
Z jednej
strony – np. gdy gram w niskobudżetowym projekcie u pracującego w Stanach Janusza Kamińskiego – nie przychodzi mi do głowy
nakręcać informację o tym, że Grochowska gdzieś zagrała. Wydaje mi się to bezsensowne
– puszczanie pustych wiadomości na zasadzie: ktoś kichnął i wszyscy muszą o tym
wiedzieć. Jesteśmy zalewani tym nieustannie. Chętnie jednak dowiedziałabym się,
co teraz robi w Londynie Agata Buzek. Wiem, że robi fajne rzeczy z ciekawymi
ludźmi – i do tego moja wiedza się ogranicza. Nigdzie nie można o tym
przeczytać, a szkoda – i to jest ta druga strona medalu.
Jak
oceniasz polską produkcję i dystrybucję filmową w porównaniu ze skandynawską?
Grałaś w norweskim „Upperdog”, zapewne masz więc porównanie.
Ilekroć
jadę na jakąś premierę do Norwegii czy Belgii, przenoszę się w inny odbiorczy
świat. O każdym rodzimym filmie jest tam głośno. Tamtejsze kinematografie są
znacznie mniejsze i stąd to zamieszanie. Jeśli film się spodoba, to ogląda go w
takiej Norwegii 5 milionów mieszkańców, czyli wszyscy. A po powrocie do kraju
mam czaswe poczucie, jakby nic sie nie działo.
Bardzo trudno w Polsce utrzymać się aktorowi tylko z gry w filmach.
Nie
możesz jednak narzekać na brak propozycji. Przez ostatnie kilka lat robisz
średnio trzy filmy rocznie, a premiera „W ciemności” musiała tylko przyspieszyć
twoją karierę. Czy, mimo bogatej już filmografii, masz jakieś niezrealizowane
filmowe aspiracje?
Chciałabym,
grać różne rzeczy. Dlatego cieszę się, że najpewniej jesienią będą miały
miejsce dwie „moje” premiery – „Wałęsy” i „Bez
wstydu” – debiutu Filipa Marczewskiego. Gram tam z Mateuszem
Kościukiewiczem rodzeństwo o dwuznacznej relacji.
Będzie
zatem głośno, jako że film ma traktować o grzesznej miłości między bratem i
siostrą – temacie tabu?
„Bez
wstydu” wydaje mi się ciekawym filmem. Jeśli o mnie chodzi, będzie to
przełamanie wizerunku z innych zagranych przeze mnie ról.
Możesz
zdradzić co nie co o nowym projekcie nominowanego w tym roku do Oscara Janusza
Kamińskiego, „American Dream”, w którym również wzięłaś udział?
Wiele
mówić nie mogę. Film będzie opowieścią o emigrantach, którzy muszą się obudzić,
brutalnie, ze swojego – nomen omen – amerykańskiego snu.
Zdradź
chociaż, jakie masz wrażenia z pracy z człowiekiem, który bez wątpienia
zrealizował swoje filmowe marzenia.
Janusz
jest fenomenalnym artystą. Niewiarygodne jest to, że pracuje praktycznie cały
czas. Gdy bierze kamerę do rąk, zachowuje się, jakby kręcił swój pierwszy film
i miał nie pięćdziesiąt, a siedemnaście lat. Pokazuje, że jak chce się coś
robić, trzeba to kochać – tylko wtedy jest szansa, że zrobi się to dobrze.
Inaczej się nie uda. Dziś rozumiem, na czym polega jego totalny sukces.
Tobie
nigdy nie śnił się taki „american dream”? Zawsze mówiłaś, że chcesz zostać w
Polsce.
Ciężko
mi uwierzyć, że dostanę propozycję z Hollywood. Aż takie cuda się nie zdarzają.
Z drugiej strony, patrząc na Roberta, który był bliski nominacji do Nagrody
Akademii, kto wie... Nawiasem mówiąc, gdy oglądam tego pana z Francji, który
dostał Oscara, myślę, że Robert powinien otrzymać trzy takie statuetki. Siedem
lat temu było nie do pomyślenia, by europejski aktor został nagrodzony Oscarem
– nastąpiła zatem totalna zmiana. W Europie, nie mówiąc już o Polsce, nie
zdajemy sobie sprawy, czym może być konkurencja. Hollywood tworzą ludzie –
setki nazwisk, które się ceni, które mają niezwykły talent i za którymi stoi w
kolejce dziesięć razy więcej innych nazwisk. Wiem, że marzenia się spełniają,
ale nie wierzę, że drzwi hollywoodzkich wytwórni nagle się przede mną otworzą i
znajdę tam złote runo.
fot. Bartek Trzeszkowski - www.bartekt.blogspot.com
fot. Bartek Trzeszkowski - www.bartekt.blogspot.com
Kinga Preis; skandynawska; Żydówka; Oscara
OdpowiedzUsuń