niedziela, 13 października 2013

29. WFF: "Brudne wojny" ("Dirty Wars"), reż. Richard Rowley

Never Ending Story


Gdy w 2004 roku na ekrany kin wchodził głośny dokument Michaela Moore’a „Fahrenheit 9.11” w całych Stanach Zjednoczonych zawrzało. Dla mających wciąż świeżo w pamięci ataki z 11.09.2001 roku Amerykanów prowokujący, ośmieszający prezydenta Busha i kategorycznie potępiający atak na Irak film był policzkiem wymierzonym zarówno demokracji jak również całemu ponad trzystumilionowemu narodowi. Doszukujący się wszędzie teorii spiskowych Moore z miejsca stał się wrogiem numer jeden.

Teraz, po przeszło dziewięciu latach na wojnę z amerykańską opinią publiczną rusza kolejny dokumentalista Richard Rowley wraz ze swoim najnowszym filmem „Brudne wojny”. Reżyser podąża z kamerą za Jeremym Scahillem, wieloletnim korespondentem wojennym i autorem bestsellerowej książki „Dirty Wars: The World Is a Battlefield”, docierając m.in. do Afganistanu, Jemenu i Somalii.
Scahill odkrywa przed widzem kulisy tajnych operacji wojsk amerykańskich skierowanych przeciw terrorystom. Odwiedza miejsca ataków tajnych jednostek operacyjnych, rozmawia z miejscową ludnością, żołnierzami Sił Specjalnych, politykami i agentami CIA.

Dokument Rowley’a nie jest jednak laurką dla dzielnych amerykańskich wojaków ryzykujących swe życie ku chwale ojczyzny. Podczas swojego śledztwa panowie dokopują się bowiem do niewygodnych i szokujących faktów. Oto komandosi armii USA dokonują mordów na ludności cywilnej, w tym na kobietach i dzieciach, następnie zacierając za sobą ślady. Scahill nie kryje swojego oburzenia odkrywając, iż tajne operacje mają miejsce również w krajach, w których Stany Zjednoczone nie prowadzą oficjalnie działań wojennych, a część z nich wymierzona jest przeciwko obywatelom USA. Próbując przekazać te informacje w amerykańskich mediach, zostaje wyśmiany i zakrzyczany.

Sam Rowley nie pojawia się przed kamerą ani na chwilę, głównym bohaterem a zarazem narratorem czyniąc Scahilla. Nie prowokuje tak jak Moore, nie szuka taniej sensacji. Pacyfistyczny i antywojenny wydźwięk jego filmu jest jednak aż nazbyt widoczny. Reżyser prezentuje archiwalne zdjęcia zabitych, nachalnie epatując przy tym obrazkami płaczących dzieci i roztrzęsionych rodzin ofiar. Oko kamery co jakiś czas napotyka także zafrasowaną twarz Scahilla, co może być odczytane jako gest solidarności filmowców z pokrzywdzonymi. Poprzez tego typu niepotrzebne chwyty i skupieniu się jedynie na negatywnych skutkach działań wojsk amerykańskich, twórcy tracą dużo z obiektywizmu, tak istotnego przy roztrząsaniu tego typu kwestii.


Rowley i Scahill zwracają uwagę na bezsens wojny jako takiej. Jak z rozbrajającą szczerością przyzna jeden z ich rozmówców, pragnący zachować anonimowość członek Sił Specjalnych, cały świat jest wielkim polem bitwy a Ameryka ma prawo robić na nim co tylko zechce. Amerykańscy żołnierze, nie bacząc na granice państwowe, z pełną aprobatą swojego rządu eliminują kolejne cele z długich list. Jednak w miejsce jednej odciętej głowy, niczym u mistycznej hydry wyrasta kilka kolejnych. Ta historia zdaje się nie mieć końca.  


Łukasz Golus   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz