piątek, 4 maja 2012

"Dokąd teraz?", reż. Nadine Labaki

„Taniec kobiet w czerni uzbrojonych w wiarę”… i poczucie humoru.

Nadine Labaki, reżyserka urzekającego „Karmelu”, znów wprowadza nas w skomplikowany świat libańskich kobiet. Akcja przenosi się z salonu piękności w głąb kraju – a tym samym w głąb ludzkiej duszy. Codzienne kobiece zmartwienia, frustracje i intrygi ustąpią miejsca problemowi uniwersalnemu – konfliktowi wyznaniowemu – tak w Libanie, jak na świecie. Temat to diabelnie trudny, jednak Labaki radzi sobie z nim nadzwyczaj dobrze. W urzekająco lekki sposób maluje problem we wszystkich jego aspektach i paradoksach, nie upraszczając i nie ujmując mu powagi. Świat znów będzie widziany oczyma kobiet – kobiet silnych, fascynujących, charakternych – takich, które zakasują rękawy i biorą sprawy w swoje ręce. 


Libańska wioska, zdawałoby się, gdzieś na końcu świata. Z resztą kraju łączy ją jedynie rozpadający się most i dwaj chłopcy, którzy co pewien czas udają się do miasta po zaopatrzenie. Jest też telewizor (oglądany wspólnie przez wszystkich mieszkańców) i radio w kawiarni – ale nigdy nie usłyszy się w nich wiadomości. W kraju bowiem coraz częściej dochodzi do zamieszek na tle religijnym, a doniesienia o nich prowokują nowe, lokalne, których kobiety z wioski za wszelką cenę chcą uniknąć. O ile bowiem one radzą sobie z tolerancją świetnie, przyjaźnią i współpracują ponad religijnymi podziałami, to mężczyźni nie potrafią o nich zapomnieć, a potyczki w imię Boga i honoru nie raz kończą się śmiercią zarówno po stronie wyznawców Chrystusa, jak i Allaha. Ta z kolei wymaga zemsty i napędza koło nienawiści. Kobiety, zdeterminowane, by je zatrzymać, nie cofną się przed żadną z intryg: z całą premedytacją będą fingowały cud, wynajmą ukraińskie prostytutki (nadzwyczaj zresztą lojalne) lub przyrządzą specjały, którymi unieszkodliwią panów… na jakiś czas. Będą grać nieuczciwie z pełną świadomością i niekwestionowanym wdziękiem – by znokautować obie strony konfliktu.

Choć na film pada cień tragedii, to obraz nie przygnębia. Wręcz przeciwnie – daje nadzieję. Niektórzy stwierdzą, że zbyt wiele w nim optymizmu, a kobiety nie rozwiążą bratobójczych walk o religijnym podłożu swoimi knowaniami – jakkolwiek inteligentne by one nie były. Jednak sam wysiłek, jaki wkładają w to, by zapobiec kolejnym starciom, godzien jest podziwu – nie mówiąc już o poświęceniu, jakie muszą ponieść, by zapomnieć winy sąsiadów i zabliźnić rany przeszłości.

 
Bez wątpienia problem jest autorce bliski, ale Labaki nie moralizuje ani nie szuka uniwersalnych recept na zbawienie świata. Stara się zrozumieć go, podchodzi z dystansem i nieufnością podobną ludziom Zachodu, którzy nie zawsze potrafią zrozumieć kulturę wciąż tak mocno zakorzenioną w religii.

Film znakomicie łączy arabskie paradoksy – purytańską wręcz kulturę skromności z rozbuchanym erotyzmem. Czarne burki przeplatane są cekinowymi strojami rodem z haremu, modlitwy uzupełniają pełne zmysłowości sceny w barze. Pełnoprawnymi bohaterkami – obok libańskich kobiet, zarówno tych chrześcijańskich, jak i muzułmańskich, stają się ukraińskie prostytutki – Labaki udowadnia, że kobiecość niejedno ma imię, że może być tak skromna, jak i wyuzdana.

Z jednej strony film jest głębokim studium kobiecej psychiki – pokrętnej, nielogicznej, ale zawsze ofiarnej, z drugiej zaś skrupulatną dokumentacją problemu – istotnego, trudnego, bolesnego – i zawsze aktualnego.


Ekran mieni się wszystkimi kolorami kobiecości, a swoją mozaiką zaznacza ogniska konfliktów religijnych na mapie współczesnego świata, za każdym razem sprowadzając je do jednego – tragedii zarówno jednostki, jak i społeczności.

Ten orientalny koktajl fascynuje i kobiety, i mężczyzn – bez względu na wyznanie. Na szczególną uwagę zasługuje ścieżka dźwiękowa, znakomicie oddająca refleksyjno-komediowy nastrój filmu. Trudno też zapomnieć hipnotyzujące spojrzenie reżyserki, która patrzy nie tylko zza kamery, ale także z ekranu (oczami jednej z głównych postaci) – i oczarowuje w obu wypadkach. Bez wątpienia w filmie rozsmakują się fani kina zmysłowego oraz kobiecego – bo obraz przypomina najlepsze dokonania Pedro Almodovara. Na mnie podziałał jak ciasteczka z haszyszem – wzruszył, rozbawił i nastroił pozytywnie na kilka kolejnych dni (nie pozbawiając przy tym refleksji).

Dokąd teraz? Do kina, widzu, do kina.

Patrycja Calińska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz